kiedyś Cię nie zauważałam.
dziś widzę nawet tam, gdzie Cię nie ma....
i nagle ogarnia mnie taka nicość, taka pustka i przerażający strach. dookoła robi się cicho, nie słychać żadnych szmerów, nawet wiatru za oknem. w sekundzie dociera do mnie to, że zostaję sama. i wtedy brakuje mi bicia serca, odgłosu palców stukających o telefon, oddechu. tak rzadko potrafię zdać sobie sprawę z tego wszystkiego. to taka ciemna przepaść, między nocą, a dniem. w uszach dudni milczenie każdego zakamarka, który jeszcze chwilę temu żył. późno już, ale co z tego. skoro łzy same cisną się do oczu, kiedy lęk przed pustymi godzinami oplata całe serce wieńcem smutku i żalu. dusza z głębi krzyczy, płacze, tęskni. wyrwano mnie ze świata, z życia. jestem poza kontrolą, jakbym powoli konała w niczyjej przestrzeni. jeśli nawet to kwestia przyzwyczajenia, to nie umiem bez niego żyć. może boję się samej siebie. mój anemiczny cień zapada się w zimne krzesło. zatykam uszy tysiącem sztucznych barw telewizji.
na dnie szklanki schnie resztka koli. przytula mnie ciepłe światło szklanej lampy. próbuję wytrzymać ze sobą, z gruchotem mojej rzeczywistości. czuję się taka malutka, niczyja. może to wina ciemności za oknem, albo zlepionych tuszem rzęs. potrzebuję szklarni ramion żeby rosnąć, teraz więdnę. ale teraz przede mną pusta, samotna noc w moim małym, straszliwym domu...
+ fot: morskie oko & czarny staw pod rysami, 18 września 2011.