Koniec tego dobrego, czas postraszyć własną mordką. Wrzesień zaczął się pęknie, moja pogoda, powinnam pół roku chodzić w mgle po Londynie i przytulać się do ławek, latarni, mostów i budek telefonicznych. Drugie pół roku tanecznym krokiem przemierzać uliczki w Paryżu, wstępować na kawę i nosić śmieszny berecik.
Zamiast tego siedzę z usztywnioną nogą (przez którą nie mogę wyjść nawet na warszawską starówkę) przy wysłużonym szkolnym biurku, obok stoi tequila która tylko kusi (bo czeka na lepsze czasy) a ja zabijam biedne barany, gekony, liski! i przemieniam pocieszne miniony na miecze.
Wariuję, lecz czekam na przyszły tydzień. A na pocieszenie mam jedną myśl.
JESZCZE MIESIĄC WOLNEGO
MWAHAAHHHHAH