Spotkania po latach zawsze skłaniają do refleksji. Uderza kontrast tego co było z tym co zastane. I zawsze trzeba zedrzeć spatynowaną otoczkę wspomnień, które zniekształcają przeszłość i fałszują spojrzenie na rzeczywistość. Najbardziej lubię spotykać ludzi, którzy mnie nie lubią, ale udają, że tak nie jest. Ostentacyjne uściski, całowanie powietrza przy policzkach i to obłudne zainteresowanie, hej, co u Ciebie? jakbyśmy oboje nie wiedzieli, że jak tylko się odwrócimy, będziemy mieli głęboko w dupie każde wypowiedziane słowo. I to sakramentalne '' musimy gdzieś w końcu razem wyskoczyć'', z pełną świadomością, że i po moim i jej/jego trupie. To tak, jakby po strasznym wypadku mieć zaniki pamięci i wypierać emocje, stwarzając pozory, że wszystko jest dobrze, tak jak powinno być. Tylko, że to wyparcie jest świadome w tym przypadku. Tylko naprawdę nie wiem, po co.
Tak naprawdę nie lubię spotykać ludzi, którzy mnie nie lubią. I których ja nie lubię. Męczy mnie granie w tym teatrze głupiego zachowania, jestem zażenowana, kiedy ktoś nie potrafi się zachować. Może kiedyś mnie to śmieszyło, bo w sumie, co ja mam do tego? Ale teraz pozostaje tylko niesmak. I dreszcz obrzydzenia.