photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 12 MARCA 2015

Kryptozoologia..

Najlepszy chyba jak do tej pory mój pobyt w szpitalu. Zazwyczaj kojarzę je z nudą, bólem, chowaniem się za książką przed szukającymi słuchacza, zbolałymi babuszkami - gadułami. Tym razem było, ach, jakże odświeżająco inaczej.

Co prawda na wejściu, jak zwykle introwertycznie z pełną świadomością własnego egoizmu, poprosiłam o izolatkę i o dziwo, dostałam ją. Aczkolwiek pielęgniarki były zaskoczone, że ''taka młoda dziewczyna a w zamknięciu chce sama siedzieć''. W dalszej części zapoznawania się z oddziałem, dowiedziałam się, że specjalnie dla mnie przeciągały chwilę wcześniej łóżko z męskiej sali, gdyż na damskich nie było wolnego ani jednego. Doceniłam wysiłek, ale pozostałam przy swojej samotni.

I oto już, pierwszego wieczora atrakcja niesamowita. Moja izolatka miała zadziwiającą właściwość - absorbowała dźwięki z całego korytarza i dalszych zakamarków, jakby miała zamontowaną aparaturę podsłuchową. Nie wiem, czy to zasługa szpary w drzwiach, czy lokalizacji w załomie korytarza, dość, że zaistniało takie zjawisko. Nie wychodząc za drzwi, wiedziałam o wszystkim co dzieje się na zewnątrz.. Dosyć szybko więc zorientowałam się, że w sali naprzeciwko powstał tzw. przeze mnie ''kurwidołek''. Sala była czteroosobowa, lecz wystarczyło jednej pani, która tam miała swoje legowisko. Straszna, stara raszepla, wytapirowana i wystrzępiona jakby ją piranie napadły, wyzywająco ubrana i tak samo się zachowująca. Do tego hałaśliwa niemożliwie i zdaje się z wielkim apetytem na zajrzenie w gacie jakiemu chłopu, gdyż żadnemu nie przepuściła. Wulgarna i prostacka, sypała przekleństwami na całe gardło, nie zważając na ogół chorych - starszych ludzi, często umieruchomionych w swoich łóżkach i nie mogących uciec przed jej chamstwem. Pozostałe kobiety z tej sali albo były tego samego pokroju, albo musiały po prostu przystosować się by przetrwać, bo chodziły wszystkie całym stadem i wypełniały każdą przestrzeń chichotami i niewybrednymi żartami. Totalna żenada. I chyba nie tylko dla mnie, albowiem trzy wieczory po kolei rzeczona pani i jej koleżanki dostawały głośną reprymendę od dyżurujących pielęgniarek. Dominowały hasła typu : ''nie wypada, jak tak można, czy w domu też pani się tak zachowuje, trochę szacunku dla innych, wstyd''..itp.

Następnego ranka tuż po szóstej rano, mało nie zakrztusiłam się kawą. Ze znienawidzonego przeze mnie pokoju, poprzez moje magiczne, zamknięte drzwi, dobiegło mnie pytanie jednej z ''pań'' : '' A po co oni nam tu wczoraj to łóżko dostawili?!'' 

Tapir, bo tak nazwałam tę wredną mendę, szczególnie upodobał sobie faceta z sąsiadującej z moją sali. Biedak opędzał się od niej jak listonosz od emerytów, dosyć dosadnie jej dając do zrozumienia, za kogo ją uważa i gdzie ma jej zaloty. Ale babsko nie dawało za wygraną. Po tygodniu mojego pobytu, po kilku dosyć zdawkowych rozmowach na korytarzu i wspólnych ćwiczeniach, spokój mego domostwa został zaburzony - pan, zwany przez Tapira Osiłkiem, a przeze mnie po prostu Maćkiem, zaczął szukać wytchnienia od natręta w mojej izolatce. ''Bo tu nikt nie zagląda.'' I rzeczywiście, tu za nim nie przylazła..

Na dzień dobry podczas pierwszej takiej wizyty, dowiedziałam się, że pół oddziału, zwłaszcza męska jego cześć, uważa mnie za.. zakonnicę..! ''Bo taka młoda, nie wychodzi wcale, pewnie leży tam krzyżem i się modli..''  

AAAAAAAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA !!!!

Po kilku takich nasiadówach przy czerwonym barszczu Winiary, zostałam dla Tapira wrogiem publicznym numer 1. Ścigały mnie po korytarzu spojrzenia spode łba i czułam sztylety w plecach, kiedy mijałyśmy się na zabiegach. Apogeum nienawiść osiągnęła, kiedy nie bacząc na zakaz wychodzenia poza teren szpitala, korzystając z pierwszego wiosennego słońca, wymknęliśmy się z Maćkiem ( jak większość pacjentów) na spacer wzdłuż kanału aż do kąpieliska miejskiego. Mało w nią piorun nie strzelił z zawiści, choć ja nie bardzo rozumiem, co takiego do zazdroszczenia jest w rozmowie o psach naszego życia, czy atrakcjach turystycznych Biskupca. Po tym spacerze, wieczorem, przyszła do mnie na chwilę pogaduch dziewczyna, która podsłuchała rozmowę Tapira z drugą jakąś małpą i przyszła mnie uprzedzić, żebym uważała, bo ''te stare harpie chcą mi oczy wydrapać''.. 

Na szczęście nadszedł w końcu dzień, kiedy to Tapir poszedł do domu i cały oddział, łącznie z personelem odetchnął z ulgą. Skończyło się bydłowanie. I moda na sukces.

Nastała za to era Kubusia. Kubuś to przeuroczy dwudziestotrzylatek po wypadku na motorze. Wesoły, przyjazny, wszędobylski. Odmówić czegoś Kubusiowi to jak uderzyć szczeniaczka.. Ten ewenement również robił szum na oddziale, ale raczej w pozytywnym aspekcie. Można nawet powiedzieć, że dzięki jego energii i niezmordowanym próbom zwrócenia na siebie uwagi, czas od obiadu do wieczora zlatywał w zastraszającym tempie, co było ze wszech miar wskazane, ponieważ od czternastej aż do rana nic się nie działo oprócz kolacji. Nigdy go nie było we własnym pokoju, za to można go było spotkać w każdym innym, wszędzie i nigdzie, dla każdego miał chwilę i z każdym jakiś temat do rozkminienia. I dzięki wszystkim mocom za Kubusia, albowiem pewnego dnia dotknęło mnie bardzo dotkliwie zjawisko stalkingu.

Pojawił się w szpitalu facet, jakich wiele, nie zwróciłam na niego większej uwagi z początku. On jednak na mnie tak. Okazało się, że jest to ojciec dziewczyny, z którą chodziłam w liceum do jednej klasy. Nigdy jej nie lubiłam i przez cały okres nauki nie zamieniłam z nią więcej niż trzy zdania. Nie wiem, jakim cudem on mnie zapamiętał, ani skąd, fakt był taki, że zaczął mnie zagadywać. Z początku pomyślałam, że to zwykły staruszek, spragniony rozmowy z drugim człowiekiem, a fakt, że znam jego córkę stawiał mnie niemalże na równi z najbliższą rodziną. Nie po to żebrałam o izolatkę, by wysłuchiwać historii życia, ale jakoś wychowanie nie pozwoliło mi gonić dziadka precz. Do czasu, aż zaczął mnie prześladować co pięć minut, włazić mi do pokoju nawet kiedy śpię i pieprzyć takie bzdury, że mi węgiel w piwnicy zaczynał kiełkować. Przelało się, kiedy zaczął mi sprowadzać do pokoju facetów z tym zamysłem, że mnie wyswata. Mało mnie szlag nie trafił. Okazało się, że dobrze to znany pacjent, upierdliwy i z zaburzeniami psychicznymi, i że chyba zapomniał przyjmować swoich leków od psychiatry. Nerwów mi napsuł co nie miara, ale na szczęście Kubuś czuwał i kiedy widział zbliżającego się w stronę mojego pokoju delikwenta, leciał na ratunek. Nie raz i nie dwa szukałam schronienia u niego w pokoju - współlokatorzy Kubusia kilka razy oględnie potraktowali typa i już do nich nie zaglądał więcej, więc tam byłam bezpieczna. Ostatnie cztery dni na hardkorze.

Jednym ze współlokatorów Kubusia był pan Andrzej z Gołdapii. Przegadaliśmy sporo o zabytkach Mazur i ciekawych miejscach w jego okolicy, o których nawet nie słyszałam. Wzięłam namiary od niego z myślą o Obelixie i tegorocznych wakacjach, bo to skandal, żeby swojej ziemi nie znać. Wycieczka już zaplanowana i umówiona, a na ile poznałam pana Andrzeja to i kartacze ugotuje :D

 

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim pielęgniarkom oddziału rehabilitacyjnego szpitala w Węgorzewie.

Jesteście najlepsze!

 

Komentarze

eremi Co z tym Obelixem? To jakaś atrakcja? Książątku i Fantazji potem pokażesz te rewelacje?

22/06/2015 18:07:42
rudaraija Obelix to kumpel z Niemiec, włóczymy się tu i tam czasem :)
22/06/2015 18:08:37
eremi Aha...:D
22/06/2015 18:09:04