W pewien wakacyjny weekend na zamku krzyżackim, w sobotę odbywało się huczne wesele, natomiast w niedzielę od wczesnego przedpołudnia zaczęło się tam zjeżdżać rycerstwo z przeróżnych, średnio okolicznych bractw, by wziąć udział w imprezie zwanej potocznie oblężeniem. W tym my. Z wrodzoną sobie bystrością z daleka zauważyłam pozostałości po sobotniej orgii dla podniebienia: na niewysokim murku stała niedokładnie zakryta czarną plandeką wielka blacha, na której podczas uczty podano pieczonego w całości prosiaka i spustoszono tak, że w niedzielny ranek zostały na niej nędzne resztki i smutny, wyłaniający się spod folii pokiereszowany łeb. Gosia, rozpędzona, zatrzymała się dokładnie na jego wysokości i pochyliła się, grzebiąc w kieszeni bojówek, niemalże dotykając go nosem. Za nią stał jakiś facet, dosyć tępo gapiąc się przed siebie. Widząc, że Gosia nie przyuważyła zwłok, którym prawie strąciła fantazyjnie szalone oczko z oliwki, krzyknęłam ostrzegawczo :
- Patrz, świński ryj!
na co ona zaskoczona obejrzała się i zmierzyła faceta krytycznym spojrzeniem, a koleś, nieco zbaraniały, pomacał się po mordzie i wydukał :
- JESZCZE WCZORAJ NIE MIAŁEM..