rozdział 11
Obudziłam się rano, czując się stosunkowo dobrze. Przez kilka minut leżałam gapiąc się w sufit z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy, przypominając sobie wydarzenia wczorajszej nocy. Jesteśmy nienormalni- pomyslałam- przeciez każdy mógł nas zobaczyć. To jednak w żaden sposób nie zepsuło mi nastroju. Kiedy w końcu zmusiłam swoje ciało do tego, aby się podnieść, ogarnęło mnie przerażenie na widok bałaganu jaki zastałam w pokoju. Wszędzie leżały ubrania z wczorajszej imprezy, a w mojej torebce legowisko znalazła sobie Artemida po uprzednim wyrzuceniu z niej wszystkiego.
-Artemida ! Uciekaj! - zawołałam, ale ona ani myślała się ruszyć. Szybko wyciągnełam ją z torby i zaczęlam ogarniac pokój.
Kiedy w końcu się z tym uporałam, wciągnęlam na siebie ulubione dresy i zbiegłam na dół. W kuchni siedziała mama i czytała gazetę.
-Cześć kochanie. - powiedziała z promiennym uśmiechem. - Jak tam impreza? Udana?
-Tak jasne, Cindy ma bardzo fajnych znajomych. - uśmiechnęłam się. Nagle na dół zbiegła Artemida.
-Ten pies chyba wczoraj oszalał. - powiedziała mama, popatrzyłam na nią pytająco.
- W nocy szczekała jak opentana, nigdy nie słyszałam jej, aż tak głośniej.
-Hmm, dziwne. - uśmiechnęlam się ukratkiem i otworzylam lodówkę w celu zrobienia sobie jakiegos konkretnego śniadania.
***
Wieczorem umowiłam się z Franco na spacer, Pogoda była sprzyjająca, a pobliski las piękny o zachodzie slońca. Spotkaliśmy się w połowie drogi.
-Jak się czujesz mała? - zapytał, dając mi długiego całusa w policzek.
-Bardzo dobrze. Idziemy na pagórek ? - zapytałam, z tego miejsca najlepiej było widac zachód slońca.
-Pewnie.
Wygodnie rozsiedliśmy się na pagórku, Franco objął mnie i zaczął nucić jakąś piosenke, siedzielismy tak w milczeni dobrą godzinę.
-Zawsze myslałem, ze jesteś grzeczną dziewczynką stroniącą od takich wyskoków. - powiedział bawiąc się moimi włosami.
-Za mało, za krotko mnie znasz. - roześmiałam się cytując Shreka.
-Rzeczywiście. - powiedziął ironicznie - pamiętam małą Lukrecię, która wszędzie chodziła z misiem Przytulakiem.- wybuchnął śmiechem.
-O Matko ! Jakie to było śmieszne. Niewiarygodne, sparaliżował mnie Twój dowcip. - powiedziałam przewracając oczami,
-Przestań, wygladasz jakby brakowało Ci piątej klepki jak tak robisz. - powiedział, złośliwie powtórzyłam to jeszcze raz, wiedziałam dobrze, ze go to irytuje.- Pożałujesz.- odparł, powtórzyłam czynność i szybko tego pożałowałam. zaczął mnie tak strasznie łaskotać. To był mój najsłabszy punkt. Darłam się, prosiłam, przepraszałam na zmianę ale to nic nie dawało.
- I co teraz cwaniaku? - smiał się łaskocząc mnie jeszcze bardziej,
W końcu udało mi się jakoś wyswobodzić i zaczęłam uciekać przez las. Dostałam okropnego ataku śmiechu, który wcale nie pomagał mi w utrzymywania równego tępa. Franco zaczął się zbliżać, coraz szybciej, ciągle się odwracając, nie wiem jakim cudem, ale nawet nie zwróciłam uwagi na to, ze wbiegłam na ulicę.
-Boże, Lukrecia uważaj. - usłyszałam krzyk Franco, zdążyłam tylko odwrócić głowę i zobaczyć światła nadjeżdzającego z zawrotna prędokością samochodu, a później ogarnęła mnie ciemność.
CDN