Byłem już na drodze do wioski, kiedy napotkałem około tuzin psów, które biegły w moją stronę. Jako że nie było przy nich żadnej osoby nieco się zmieszałem, ale one (mimo podejrzanego wyglądu) wydawały się mną zbytnio nie przejmować.
Bramę wioski przekroczyłem dokładnie o godzinie 16:21. Tę godzinę będę miał w pamięci jeszcze bardzo długo... W wiosce nikogo nie było. Wydawało mi się to dziwne. Na miasteczko składało się więcej budynków niż przypuszczałem, niektóre popadały w ruinę, za to w pozostałych mogłem dostrzec nowe okna i ślady mieszkających tu ludzi. Jednak nie spotkałem żywej duszy. Gdy szedłem zniszczonymi uliczkami, spoglądałem w stare okna, zasłonięte firankami, widząc gdzie niegdzie pozostawioną butelkę z piciem, czy stół z rozłożonymi narzędziami nagle poczułem się nieswojo. Pusto. Nikogo tu nie ma. Coś tu nie gra. Mówiąc wprost - TAM BYŁO STRASZNIE.
Uświadomiłem sobie że mam niecałe dwie godziny do zachodu Słońca więc muszę się streszczać. Pstryknąłem parę fotek i prędko opuściłem wioskę, znajdując odpowiedni szlak, który wiódł mnie w środek gęstego, ciemnego lasu.
Szedłem pod górę tą puszczą około 30 minut. Co pewien czas odwracałem się za siebie tak jakby jakiś ukryty mieszkaniec Hakka miał mnie śledzić. Do tego mijałem wcześniej już napotkane chińskie grobowce. Doszedłem do skrzyżowania w sercu głuszy. Żaden z drogowskazów mi nie pomagał. Nie miałem mapy, jedyne na czym polegałem to przewodnik, który słowem nie wspominał o tym skrzyżowaniu. Wybór był prosty - kontynuować prosto lub skręcić w lewo.
Zaryzykowałem lewo. Miałem tylko godzinę przed zachodem Słońca. Zacząłem się martwić, że będę musiał wracać po zapadnięciu zmroku (oczywiście nie miałem latarki). Zaczynało mi brakować wody. Znów kroczyłem ciemnym lasem. Mijałem grobowce. Nagle po mojej lewej stronie w krzakach jakieś sporych rozmiarów zwierze usłyszało moje kroki i hałaśliwe uciekło. Myślałem że moje serce tego nie wytrzyma. Zacząłem iść szybciej. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Dawna wioska Hakka. Ktoś musiał wypuścić te psy. Nie mogła być opuszczona. Wyobraźnia zaczęła mi szaleć.
Szedłem dalej. Prędzej. Prędzej. Po krótkim czasie doszedłem do małej doliny... i ujrzałem kolejną, opuszczoną wioskę. Wiedziałem że nie jestem na dobrej drodze, ponieważ przewodnik nic o niej nie wspominał. Stamtąd ledwo mogłem dostrzec linię brzegową, gdzie znajdowała się pierwsza wioska. Pomyślałem że wrócę do niej i pójdę tym samym szlakiem, którym do niej doszedłem wcześniej. To oznaczało że będę szedł po zapadnięciu zmroku, ale trudno, tamtą drogę znałem...
Wybrałem odpowiedni szlak i żwawym krokiem ruszyłem. Biegłem. Doszedłem do małego skrzyżowania przed wioską. Nie chciałem znów nią przechodzić, więc wybrałem drogę alternatywną... którą po chwili zagrodziły mi dwie krowy.
"No to chyba jakiś żart" (Przyznam się że w oryginale było o wiele bardziej niecenzuralnie)
Miałem tylko 30 minut przed zachodem Słońca. Wróciłem do pierwszej wioski i ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem grupę scautów HK, który rozbijali obóz przed jej bramą.
Pokazali mi mapę. Powinienem był pójść wcześniej prosto, zamiast skręcić w lewo. Zrobiłem zdjęcie mapy na wszelki wypadek. Zaoferowali mi wodę. KOCHANI! WYBAWICIELE!
Tym razem biegłem tak szybko, że dojście do feralnego skrzyżowania zajęło mi nie pół godziny, a 10 minut. Ruszyłem prosto. Miałem mniej niż 20 minut do zachodu. Byłem zmęczony, zziajany i cały oblany potem. Kolejne skrzyżowanie. Tym razem wiedziałem jak iść. Od tego miejsca miałem dalej godzinę drogi do głównej szosy Bride's Pool Road, stamtąd półtorej do przystanku autobusowego. Nagle zaskoczyło mnie nieprzewidziane rozwidlenie dróg. Wyjąłem aparat i przeanalizowałem powtórnie mapę. Nie byłem całkowicie pewien, ale postanowiłem iść prosto. Gdy wyłączyłem wyświetlacz zauważyłem jak nagle zrobiło się ciemno. Słońce zniknęło, a w tej głuszy nawet światło Księżyca było ledwo widoczne...
Droga prowadziła z górki. Biegłem w dół po kamieniach. Niemal się poślizgnąłem, skręciłem kostkę, zleciałem w dół skarpy. Wyobraźnia nie zna granic w mrocznej puszczy. Nieco zwolniłem.
Po około pół godzinie w ciemnościach zauważyłem światła w dolinie.
URATOWANY! KONIEC!
Na moje szczęście do owej dolinki dojeżdżał bus prosto ze stacji metra.
Byłem zmarznięty, głodny, odwodniony, zmęczony i na skraju zapaści emocjonalnej, ale uratowny...
Gdy opowiedziałem mój dzień znajomemu skomentował to następująco:
"Powinieneś napisać dwie książki.
Pierwszą żeby stać się sławnym.
Drugą żeby wsadzić tę babę za kraty"
(Mając na myśli autorkę przewodnika)
Inni zdjęcia: Okno papieskie nacka89cwa... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24