Cholera. Więc tak:
-przez miesiąc właściwie nie będę mogła jeść (same płynne rzeczy, bez gryzienia)
-waga wzrosła o 2 kilo w tym tygodniu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! FUCK ;/
-jestem zawiedziona na prawie każdym, wyjątek stanowi siostra i 1 koleżanka.
-jak możecie sie domyslec mam zjebany humor, a na domiar złego, już w czwartek przyjeżdża ojciec ;/
Cholera. Boję się tego miesiąca. Ja chcę jeść, a tu znów sytuacja kiedy jeśc nie mogę. I już przeczuwam jak to się skończy. Boże.. Czasem zastanawiam się, jak radzą sobie w takiej sytuacji normalni ludzie.. I nic nie przychodzi mi do głowy. Wiem, jak ja sobie NIE radzę. Jem zupki, jem kisiele, jogury, owsianki etc. a potem, mam przewspaniały atak głodu. Kuźwa, znów sobie rozwalę metabolizm, znów będę słaba, znów schudnę, a potem pewnie przytyję. O tyle lepiej, że jestem w domu, nie robię na razie nic ambitnego, więc nie potrzebuję tyle energii, ale.. I tak martwię się. Kiedyś w takiej sytuacji cieszyłam sie jak nie wiem, że mam wymówke do niejedzenia, że mogę to wykorzystać do diety i schudnąć, że te kilkaset kcal to tak mało i to jest fajne. A dziś? Dzis tego nie chcę i panicznie się boję!! Muszę wytrwać do 25 czerwca.. Nie wiem, może za parę dni mi się polepszy, to postaram się jeść, tylko boję się, żeby nie było ataku. Bo w razie czego chcę zjeść normalnie, powoli, jak człowiek, a nie pół bohenka chleba w pięc minut ;(( Najgorsze jest to, że matka nie będzie mi kupowała specjalnego jedzenia, więc nie mam za bardzo czym się najeść.
Ok, koniec tej paniki. To tylko 33 dni................................................. Już ostatnie, więc dam radę. Muszę.
Bilans wczorajszy: 1050/1000kcal
Bilans dzisiejszy, zapowiada się: 500/1050kcal