Może to nie tak, nie wiem, ale skoro nie mogę się doprosić choćby znaku życia, o czymkolwiek więcej nie mówiąc, to piszę to& Trochę ku przestrodze, a trochę bo po prostu ręce mi już opadają. A chyba najbardziej z żalu, po tym jak bardzo można się na ludziach przejechać.
Wiecie, ja tam nigdy nie byłem osobą konfliktową, zawsze wierzyłem że dialog jest kluczem do porozumienia, nawet wtedy gdy coś poszło nie tak, wtedy gdy pojawiają się jakieś dziwne pretensje i/lub niedomówienia między ludźmi. I w sumie chyba każdy przyzna mi rację, że trudno się rozwiązuje problemy nie rozmawiając o nich.
No ale dobra, mniejsza z tym, bo chciałem tutaj napisać o ludziach którzy są wokół nas. Większość osób nie widzi wyraźnego podziału między ludźmi względem tzw. stopnia bliskości, ale ja jednak rozróżniam ludzi na znajomych, kolegów i przyjaciół.
Niewątpliwie najgorszą rzeczą jaką można zrobić w kwestii pomylenia się co do przydziału osoby do konkretnej grupy, to oczywiście zaliczyć kogoś do przyjaciół.
Wiecie, miałem kiedyś kogoś kogo uważałem właśnie za przyjaciela - taka osoba na której można zawsze polegać i wszystko powiedzieć, ze wzajemnością oczywiście. Ale to wszystko tylko do czasu& W pewnym momencie okazało się że ta osoba tak naprawdę od nie wiem jak dawna robiła wszystko żeby mi zaszkodzić, a to co mówiłem jej bezwzględnie wykorzystała. No cóż, raz można się pomylić, wszak nie wszyscy ludzie to... Chyba, bo wygląda na to że pomyliłem się już drugi raz.
Trudno jest mówić o tym co było dobre, nie rozumiejąc w ogóle aktualnej sytuacji - jak do tego doszło, że dziś dla osoby którą uważałem za przyjaciółkę jestem nikim - nawet nie raczy odpowiedzieć na proste pytanie - czemu?
Teraz widzę, że od pewnego momentu ta znajomość zaczęła być toksyczna... Tak, to gorzkie słowa, ale jakże prawdziwe. Bo jak to inaczej wytłumaczyć, kiedy ja musiałem znosić i rozumieć wszystko, a ona nie rozumiała nic, choćby chwil słabości jakie ma każdy człowiek... Zostałem tym złym, tylko z powodu pewnego uczucia, które i tak nic nigdy nie znaczyło. To nic że nigdy jej nie okłamałem, a sam nie raz zostałem okłamany... Wtedy gdy na horyzoncie pojawiał się nowy cel, stary znajomy przestawał się liczyć - ba, nawet był przeszkodą w dążeniu do szczęścia... Tylko czy ja kiedyś, kiedykolwiek zrobiłem coś żeby jej to szczęście zniszczyć, odebrać, choćby sugerując coś złego? Kto wie w jakich okolicznościach to się zaczęło, ten wie że nie. No i ten dziwny traf... Jakoś tak wyszło, że wracaliśmy do wspólnych rozmów wtedy gdy jej coś w życiu nie wyszło, i wtedy zawsze byłem. Byłem głupi, że wybaczałem nawet gdy nie było prośby o to, że wierzyłem, że się zwierzałem z tego co mi chodziło po głowie, że byłem szczery - czasem aż do bólu, ale w końcu czy to źle...
No i tak to się skończyło, że nawet się nie dowiedziałem o co poszło, co zrobiłem złego - po prostu nic, cisza, nie raczy odpowiedzieć... Czyżby brakowało odwagi powiedzieć spierdalaj czy spieprzaj? Może tak, bo ostatnio się takie hasło źle się skończyło... Boli mnie jednak to, że po 1,5 roku znajomości, spotyka mnie coś takiego, o hasłach w stylu Ja mam z kim gadać, nie muszę gadać z Tobą nie wspominając.
Udzielonej pomocy się nie wypomina, bo w końcu kiedyś było inaczej i niech to co się wydarzyło zostanie tak samo między nami... Jakkolwiek patrząc na całość trudno nie dostrzec ile w tym wszystkim fałszu i obłudy... Bo ja wiem, i Ty też, że teraz o mnie gadasz ludziom, tak jak mi gadałaś kiedyś na innych...
Mógłbym jeszcze długo tak pisać, choćby o przemyśleniach z których powstała teoria brzydkiego kaczątka, ale tak naprawdę to nie ma sensu - za dużo musiałbym ujawnić, żeby było widać jak na dłoni tę sytuację, a wcale by mi to nie pomogło pozbyć się żalu i odzyskać wiarę w ludzi... Nikt nie jest do końca szczery, nikomu nie można ufać - a to że taką mam naturę że wierzę dopóki się nie sparzę to już mój problem.
Na koniec brakuje tylko dobrej Pointy, ale cóż, zapewne się doczekam jakieś akcji odwetowej, chociaż napisałem tylko to co czuję, i jak widzę tą sytuację - poniekąd zmuszony echem z drugiej strony... Cóż mi zostało poza tą skargą, cholera zresztą wie skierowaną do kogo? Może się mylę, jak już pisałem, może to jakaś chwila słabości, albo podszept nieżyczliwej osoby... Może... Bardzo bym chciał, żeby tak było, ale nie sądzę, bo to nie pierwszy raz oraz mi to nie pasuje to do całości mojej obecnej sytuacji...
Jaki z tego morał? Tak naprawdę prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...