Historię tą rozbiłem nie bez powodu na dwie części dokładnie w tym momencie - od 1 stycznia wszystko się zmieniło, i to bynajmniej nie na lepsze. Heh, te SMS-y sylwestrowe, i późniejsze "sprostowanie"... Ale przecież z tego nie wynikało że sprawa jest przegrana. Wydawało mi się, że to tylko kwestia tego żeby się postarać z całych sił, pokazać że mi zależy, a reszta to już kwestia czasu. Krótko potem była jeszcze jedna sytuacja która budziła nadzieje, ale cóż... Jak to mawiają przezorny zawsze ubezpieczony, więc i ja nie przerywając starań zacząłem się szykować na plan awaryjny, czyli służbę wojskową. Te poranne biegi treningowe, ehh... W międzyczasie już zdarzało się "dostać kopa" i to nie raz, ale jakoś niespecjanie to na mnie działało na dłuższą metę, bo byłem głupi i wierzyłem... Dzisiaj nawet sam nie wiem w co właściwie... Powiedzmy, że z tamtych czasów z jednej sytuacji wyciągnąłem pewien wniosek - nie próbuj za wszelką cenę pokazać, że Ci nie zależy.
No i wtedy przyszedł czas na pojawienie się tej trzeciej osoby. To że był to ktoś kogo uważałem za przyjaciela, i że okazał się strasznie fałszywą świnią to po prostu pominę milczeniem, bo nie o to tu chodzi... Po prostu bez cienia wątpliwościi jakiegokolwiek żalu zostałem zakwalifikowany jako kłamca i wróg numer 1, tylko dlatego że mogłem być przeszkodą. Nigdy nie chciałem źle, nie kłamałem, a jednak nawet gdy to udowodniłem okzazało się że jednak co innego liczy się bardziej... To doprowadziło do pewnej sytuacji związanej z SMSem - została ona tutaj dość obszernie opisana. Naprawdę żałuję tego co się wtedy stało, ale czasu już nie mogłem cofnąć - wtedy też coś sobie (i nie tylko) obiecałem, i nie zamierzam tej obietnicy łamać, choćby nie wiem co się nie wydarzyło...
Później to już tylko przypadek sprawił, że sprawy trochę się polepszyły. Nie na długo jednak. Prawdę mówiąc nie chce mi się wspominać ileż to razy sytuacja się minimalnie zmieniała. Aż pewnego razu wychywciłem pewną nieścisłość w tym wszystkim, co dało mi poważnie do myślenia... Fakty widziane w nowym świetle i wywodzące się z nich wnioski okazały się druzgocące. Miałem napisać o tym wprost, o tych przemyśleniach, ale nie mogę, a w sumie to również nie widzę sensu, bo i tak nic ani nikt już mi nie pomoże w tej sytuacji... Bo co mam powiedzieć, gdy okazuje się że wszystko w co kiedykolwiek wierzyłem to nieprawda? Sprawy od samego początku były przegrane, nic z tego co się wydarzyło nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia, a ja choćbym się nie wiadomo jak starał zawsze byłem spiasany na straty... Od zawsze, na zawsze i przez wszystkich, w każdej dziedzinie życia... Straciłem zbyt wiele, zarówno szans jak i złudzeń, również zdrowia, aby normanie żyć dalej... Tej pustki nie da się już wypełnić... Nec sine te nec tecum vivere possum. Heh, jeszcze jakby tego było mało, to czuję, ba nawet wiem, że będzie gorzej. Zatem najważniejsze decyzje zostały już podjęte, teraz trzeba tylko wyczekać na dobry moment. Milczenie również jest mową...
"Łabędź sam umiera nie ma po co żyć, we śnie płonie w oczach serce nie chce bić..."