Od kilku minut beznamiętnie żułam okładkę jakiejś książki, kiedy dotarło do mnie, że jest to książka wypożyczona z biblioteki i mogą się po niej przechadzać miliony bakterii umyślnie tam naniesionych przez poprzedniego czytelnika. Książka i tak była w opłakanym stanie starałam się wytłumaczyć samej sobie, kiedy zobaczyłam efekty mojego zamyślenia. Otóż po głównej stronie ściekała strużka śliny, a jeden z rogów przypominał bardziej papkę niż twardy papier, z którego zrobiono okładkę. Po krótkich oględzinach uznałam, że nie ma potrzeby fatygować się do łazienki po szmatkę i zabieg oczyszczenia książki wykonałam ręką. Odłożyłam lekturę na półkę, żeby po chwili znów ją wziąć, i powtórnie odłożyć, i wziąć, i popatrzeć na nią, i odłożyć.