Brawo Jitka, a Irena gapa co najmniej taka jak ja (ja to jestem kompletne nemo w kwestii zwracania uwagi na różne detale).
Więc tak, to dawna Lecznica Związkowa przy ul. Garncarskiej, w dzielnicy Piasek.
Jak ktoś zajrzy do Encyklopedii Krakowa pod literą G (strona 230) to zobaczy zdjęcie tejże Lecznicy zaraz po jej wybudowaniu - a wyglądała wtedy całkiej inaczej. Wznieśli ją w 1910 roku Tadeusz Stryjeński i Franciszek Mączyński, w stylu modernistycznym z wykorzystaniem elementów architektury dworkowej. Jednakże już w latach 1929-30 całość gruntownie przebudowano, podwyższono, dodano pawilon boczny i pozbawiono pierwotnych cech stylowych.
Dziś proponuję zapoznać się z fragmentem wspomnień Eleonory z Cerchów Gajzlerowej z tomiku Tamten Kraków, tamta Krynica.
- Czy nie będzie to wielkim błędem i utrudnieniem sobie życia na co dzień? - myśleli głośno rodzice, opuszczając po osiemnastu latach ul. Sławkowską i przenosząc się na ul. Garncarską, którą uważano za ulicę... peryferyjną. Od Rynku dzieliły ją aż dwie ulice, bo Studencka i Szewska. Odległości mierzyło się wówczas zupełnie inaczej.
Dla nas, dzieci, okres przeprowadzania się stanowił wielką atrakcję: ruch, pakowanie, a przede wszystkim ciekawość, jak będzie w innym mieszkaniu. Byliśmy podnieceni. W dniu wyprowadzki wyszłam do szkoły ze Sławkowskiej, a wróciłam, jak zawsze "przyholowana" przez Kasię, już na Garncarską.
Zmiana była zasadnicza i ciekawa. Zamieszkaliśmy w ładnej, nowej i nowoczesnej kamienicy - pełny komfort, więcej pokoi, bardzo wysoki parter, oświetlenie elektryczne i gaz, okna ogromne, weneckie - światła i słońca za wszystkie czasy, weranda duża i niesłychanie jasna. Mieszkanie przy ul. Sławkowskiej na drugim piętrze było duże, ale ciemno tapetowane - ramy okien i drzwi też pomalowane na ciemno, oświetlało się wnętrze naftą, nie mieliśmy gazu ani łazienki. Było pewnie i ładne - ze starymi meblami, dywanami, portierami, obrazami, ale jakieś bardzo serio i ponure. Czasem w dzieciństwie bałam się wejść do drugiego ciemnego pokoju. Na Garncarskiej wreszcie znalazłam powód do dumy.
Miałam swój własny pokój, i to właśnie z tą miłą, całą oszkloną werandą. Dostałam mebelki, którymi się bardzo cieszyłam. Mogłam przyjmować koleżanki, bawić się tam, zbierać ukochane cacka, figurki, stare szkło, wazoniczki... Gdy podrosłam, swobodę tę uczciłam przeczytaniem Słówek Boya - trochę "po cichu", co pierwszy raz w życiu mi się zdarzyło. Nie przyznałam się matce; chowałam książkę pod poduszkę, uważając ją za "owoc zakazany".
Wracając do ulicy - była cicha i spokojna. Drzewa - klony, których gałęzie, gdy się otworzyło okno, wchodziły prawie do pokoju - broniły w lecie przed skwarem. Lecznica Związkowa, wybudowana kilka lat wcześniej, z którą byliśmy ściśle związani, bo do niej nas "dobudowano", nie przeszkadzała; posiadając dojazd od ul. Wenecja, zaopatrywała się we wszystko od tamtej strony.
W owym czasie dorożki miały postój przed budynkiem "Sokoła" przy ul. Wolskiej. Portierzy - pierwszy, którego pamiętam, p.Piotr, a potem długie lata p.Feliks - mieli gwizdek. Co pewien czas było go słychać - przywoływał dorożkę, gdy zaszła potzreba. Lecznica została urządzona luksusowo, miała ogromne powodzenie, a opiekę lekarską bez zarzutu. Siedząc na werandzie, mogłam obserwować "rewię" lekarzy krakowskich, mających tam swych pacjentów.
Własny samochód był jeszcze wielką rzadkością, ale prof. Maksymilian Rutkowski już w latach dwudziestych jeździł swoim mercedesem.
Naszą kamienicę dorożkarze nazywali "doktorską" i mieli rację. Ojciec i dr Tymoteusz Piotrowski zajmowali parter, Stomatologia UJ - I piętro, prof. Wincenty Łepkowski z rodziną - II piętro, dr Zygmunt Wielski - III piętro.
Wspomniany prof. Rutkowski, zapalony myśliwy i automobilista, należał do najpopularniejszych lekarzy Krakowa. Antoni Wasilewski w Kopcu wspomnień pisał: Słynny chirurg, wysoki, przystojny mężczyzna o długiej brodzie, zawsze przed operacją kroczący z powagą jak chyba ongiś Samuel Zborowski... Miał w świecie lekarskim przydomek - "arcykapłana". Mówiono o nim: "Jeżeli arcykapłan będzie operował, operacja uda się!".
Z JAKĄ INNĄ LECZNICĄ KRAKOWSKĄ ZWIĄZANY BYŁ RUTKOWSKI?
A teraz przejdźmy do postaci Wincentego Łepkowskiego z II piętra.
CZYIM BYŁ SYNEM?
Z KIM BYŁ OŻENIONY?
JAKIEJ DZIEDZINIE MEDYCYNY POŚWIĘCIŁ SIĘ WINCENTY ŁEPKOWSKI?
JAKI INSTYTUT ZAŁOŻYŁ - JAKO PIERWSZY W POLSCE?
GDZIE ŁEPKOWSCY MIELI POSIADŁOŚĆ KOŁO KRAKOWA? JAK JĄ ZWANO?
I taki zbieg okoliczności: Wincenty Łepkowski sprzedał część tej posiadłości w latach dwudziestych właśnie... Maksymilianowi Rutkowskiemu!
Ten wybudował pałacyk, jego spadkobiercy sprzedali go zaś już po wojnie... NO WŁAŚNIE, JAKIEJ INSTYTUCJI I CO SIĘ TAM DZISIAJ MIEŚCI?
Wspaniale ci nas uraczył Jacek75 fotką pałacyku, o którym mowa w jednym z pytań, polecam tutaj.
Inni zdjęcia: 1438 akcentovaRudzik em0523Zimorodek em0523Zimorodek em0523:) dorcia2700134. atanaMiłośnik winogron elmarOd zera do siebie pamietnikpotworaPolski Biały Dom bluebird11... maxima24