Motywacja i nadzieja - tak proste słowa a znaczą tak wiele. Mam motywację i nadzieję, że ta motywacja pozostanie ze mną jak najdłużej. Mam też wsparcie, które wzmacnia motywcję. Daje siłę do życia i dalszej walki. W chwilach załamania daje kopa i każe walczyć, nie poddawać się, odbić od dna i skoczyć wyżej niż poprzednio. Jestem straszną szczęściarą, że mam takich przyjaciół. Staram się być dla nich tak samo dobrym wsparciem, chociaż nie wiem, czy mi to wychodzi. Nie mnie to oceniać.
Mam dostęp do takiej szkalnej kuli, w której jest bardzo dużo szczęścia, praktycznie nic innego tam nie ma, tylko szczęście. Sama odkryłam to szczęście i jest całkowicie moje. Ale kula nie jest moja. I kula ta stoi na podstawce, która również nie należy do mnie, a na ten moment nie da się tej kuli umieścić w żadnym innym miejscu, jak na tej podstawce. Kula trochę się chwieje, nie jest do końca stabilna i z biegiem czasu powoli robi się gorzej. Wraz z tym zachwianiem równowagi pojawiły druty przyczepione do podstawki. Druty, które mają za zadanie podtrzymać kulę na miejscu, jednak przy każdym zachwianiu zostawiają na niej rysy. Małe rysy nie stanowiące żadnego zagrożenia dla kuli. Są teoretycznie nic nieznaczącą małą skazą. Ale ja tę skazę widzę. Jest dla mnie wyraźnie widoczna, bo zaburza obraz, do ktorego się przyzwyczaiłam, w związku z tym zaburza moje szczęście znajdującie się w kuli. Mogę pozwolić, żeby to trwało dalej tak, jak do tej pory, nie mając pewności czy któregoś dnia kula nie spadnie i nie rozbije się w drobny mak bezpowrotnie wypuszczając moje szczęście. Mogę poczekać na moment, kiedy kula zacznie się staczać i złapać ją w momencie, kiedy będzie upadała. Uchronić ją przed rozbiciem więc uchronić moje szczęście przed ulotnieniem się. Jednak kula jest bardzo ciężka i musiałabym regularnie intensywnie ćwiczyć, żeby móc ją trzymac tak długo, jak trzeba. Problem jest taki, że ćwiczenia pochłonęłyby dużą część mojego czasu, którą zwykłam poświęcać na cieszeniu się szczęściem zamkniętym w kuli. Nie mogę ćwiczyć i jednocześnie cieszyć się tym szczęściem. Mogę tylko cieszyć się, że to szczęście posiadam ale nie korzystać z niego, a takie rozwiązanie jest nieopłacalne, chociaż lepsze niż to pierwsze. Mogę też pomóc mojemu tacie trzymać jego znacznie cięższej kuli a w zamian za to on mógłby utrzymać moją kulę. Co prawda mógłby utrzymać obie kule sam, ale ja nie czułabym się wtedy fair wobec niego. Mimo tego tata nie chce się na nic zgodzić. Cały czas mówi, że powinnam zająć się obowiązkami, dzięki którym w przyszłości zdobędę własną podstawkę i ustawię na niej kulę jaką tylko będę chciała. I tu jest największy problem. Kula, do której mam dostęp jest jedyna i niepowtarzalna. Szczęście w niej zawarte jest stworzone przeze mnie, więc ma dla mnie dużo większą wartość. Tata tego nie rozumie. Jego szczęście w jego własnej kuli tylko częściowo zostało stworzone przez niego. Nie widzi różnicy w szczęściu stworzonym przeze mnie i dla mnie, a tym stwozonym przez kogoś innego dla kogokolwiek chętnego. Ktoś może powiedzieć, że kula stoi, więc nie ma problemu i że dramatyzuję. Ale nie jego szczęście znajduje się w tej kuli, więc on nie musi martwić się o to, co może i prawdopodobnie wkrótce się stanie. Nawet, jeśli zależy mu na tym, żebym była szczęśliwa. Prawda jest taka, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i tego nie da się zmienić. A ja w swoim punkcie siedzę prawie sama. Jest kilka osób, które siedzą bardzo blisko mnie, prawie przyciśnięte do mnie. Jedna z tych osób, siedząca chyba najdalej z tych siedzących najbliżej zaoferowała mi pomoc w przytrzymaniu kuli, ale wiem, że zarysuje ją bardziej niż druty. Miałabym pełny dostęp do mojego szczęścia ale też żadnej gwarancji, że to szczęście nie zacznie się zmniejszać. Wciąż czasem czuję się totalnie bezsilna... Nie wiem, co mam robić.
Moje wsparcie podnosi mnie na duchu w takich chwilach. Dzięki niemu czuję się jak mrówka, która mimo małych rozmiarów i potrafi znieść naprawdę dużo i unieść liść większy i cięższy od siebie. Oby ten liść któregoś dnia okazał się być kulą z moim jedynym i niepowtarzalnym szczęściem... Tego właśnie najbardziej bym chciała.
Dziękuję przyjaciołom, którzy potrafią dodać co nieco do mojego szczęścia, ubarwić je. Pomagaja mi wypolerowaać niektóre rysy na kuli.
Sytuacja nie jest tak prosta, jak tu opisałam, bo jest jeszcze całe otoczenie, ale opis tego zająłby za dużo miejsca i czasu, więc skupiłam się tylko na kuli.
Podziwiam cierpliwych, którzy dotrwali do końca.