Jedna osoba ze znajomych mniej a jak lżej na sercu - i znowu śnieg, tym razem ze śniegiem.
Pracowite niemalże dwa tygodnie z nowymi postaciami, luksusowymi delikatesami Alma i śmiechem po same kokardki. Wszystko się tak ściśle kręci w tej małej, prywatnej przestrzeni. Długie noce, krótkie dni i męczące drogi. Czasami rozmowy, których nikt nie chce spędzające sen z powiek i chory ty. Obywatel - człowiek.
Muzyka gdzieś obok dzwoni, zaczyna się sesja i masa zaliczeń już za plecami - chyba nie jest tak źle w tym gąszczu królów i łacińskich odnajdywań. W Niemczech mają najpiękniejsze czekolady a w Stanach najcudowniejsze praliny - co tu wybrać. Zawsze w granicach 22:08.
Trochę więcej zaufania, to nie skok na bungee ani wyjazd do Afganistanu. Wielka Orkiestra Świętecznej pomocy za głośno gra czasem. Chociaż ten weekend zaliczam do najlepszych ostatnio - bardzo dobry weekend, tak niemalże prawdziwy i tak bardzo chciałabym żeby był dniem powszednim : ) Blisko cykania zegara i świerszczy.
Topię telefony, bez wibracji, z wirtualną baterią i kłopotami na kilka frontów. Po resetach i innych cudach, na wpół żywy jest dobrze. Nawet ekran powrócił do normalnego wyglądu zamiast rozlanej plamy. Dziwne numery tylko piszą gdzieś w błędach, ludzie gdzieś piszą po niechcianą pomoc.
RIP moja kostka, zamarznięte drogi, mdlejący ludzie i brak autobusów.
RIP ciepło.
Gotowanie na końcu świata czyli kurczak w cynamonie i całej reszcie przypraw.
Nie mogę kłamać, jestem szczęśliwa. Tylko się nie denerwuj tak już bo to piękności szkodzi! :*
Poza tym - zawsze jest Naruto, kolejny odkrywczy świat.
Tych kilka odliczań,
tupot przy ustach małych robaczków.