9 dni, well, well, well [wg. słownika - również tryskać] ale w słownikach to w ogóle czają się trudne słówa, i ciekawe też bardzo - evergreen czyli wszechzielony czy coś takiego, flądra... zwłaszcza jak uczymy się do kolokwium i w ogóle jesteśmy takimi mega potejtami. I retardami, a co! Bo poniedziałek takich tam zajęć. A, no i boję się tych niesprecyzowanych smsów ale potem oddech, ulga, cięcie, klatka, jazda autobusami jak za dawnych czasów i najostrzejsze skrzydełka na świecie. Chyba skrzydełka...
Spełniam się w swojej pasji! Szukanie pracy - zawsze spoko, każdą kolejną rozmowę powinnam normalnie odhaczać... O! Albo zrobię sobię karty do wymiany. Czwartkowy Teofilów, bycie kelnerką zawsze fajnie spoko ale to przecież koniec świata! W życiu stamtąd się niestety nie wydostanę... za to sobotnie kebaby w zamkniętej niemalże manu [czemu ją otwierają dopiero o 10?!]
A w piątek miał być dzień próbny - za to był ramen, czekanie i olewanie dni w jakichś dziwnych szkołach. Płacz o klucze i milion otwieranych drzwi. Takie tam lody i bieganie po dworcach. Lovelovelove.
A w czwartek to jeszcze w sumie był dentysta, takie śmieszne uczucia. Tak dużo godzin razem, tak bardzo uszanowanko.
No bo ogólnie to trochę zazdrości, gdzieś tam odpoczywanie i gdzieś tam spadanie, MammaMia [swoją drogą uwielbiam!], jam session z ustalaniem różowego puszku i koncerty w sobotniej niekomfortowości. Taka tam huczna filharmonia! Po raz drugi już nie psuję do splendoru ale za to spotykam fajnych znajomych. Jam session i takie szybkie uciekanie.
R.I.P łazienka - dlaczego? Dlaczego?!
A w międzyczasie to chyba nawet był 11 listopada.
Przekonujesz mnie do miliona śmiesznych rzeczy bo dzisiaj jest wtorek. Niscy ludzie w dziwnych zestawieniach. Żyrafy.
A na dokładkę - spacery na wykłady a potem - znowu rozmowy, czerwone spodnie i jutrzejszy dzień próbny. Love hasztagnie. Slangi, brak gadania i "najbardziej na świecie". Cudooooooo!
Tak bardzo zakochana, tak. Tak bardzo...