Myślałam, że po obonie chociaż na chwilę będzie dobrze, że poczuję się z siebie dumna, że jednak nie olałam i nie wybralam września. ten rok był naprawdę ciężki, praca, studia dzienne, pisanie licencjatu, obrona. A teraz albo dopiero wychodzi mi cały stres, albo zaczyna się klejny zły okres. Wystarczyło, że cos mi nie tak poszło w pracy, mimo, że niby ciągle się uczę. I zaczęło się-ścinięty żołądek, problemy ze snem, pierwszy raz ze stresu nie chce mi się jeść, plus taki, że chociaż schudłam.... Dodatkowo nagle zaczęły wracać koszmary przeszłości... Tyle z tego, ze poblem samonci spadł n drugie miejsce, ale to dlatego, że straciłam nadzeiję, że to kiedykolwiek się zmieni- po prostu uczucie pustki, brak jakieś wiary, że będzie dobrze.
I mimo, że niby jest ok, znalazłam super mieszkanie, obroniłam się, mam pracę-stres mnie zjada od środka iwykańcza. Najgorsze, ze nie mam z kim pogadać, bo co dostanę w odp?
-eh :(
- :(
-jesteś silna, dasz radę
-przecież Ty zawsze sobie radzisz
-Ale jak to, Ty taka pewna siebie i wesoła1
No i tak to się kończy. A moja pewność siebie spada znowu do poziomu sprzed roku. Zaczynam bać się znowu własnego cienia.
A życie bez nadziei, ze będzie dobrze i brak poczucia sensu czegoolwiek jest do dupy.
W dodatku zbliża się rocznica jak poznałam X, który totalnie namieszał mi w głowie.