I znowu jestem w tym miejscu co rok temu. Zalana łzami, tylko rozczarowana jeszcze bardziej i przez inne osoby. Nie dam rady już udawać twardej i jak to sobie świetnie radzę, bo sobie nie radzę. Nie mam sił na nic. Jestem tym wszystkim zmęczona. Praca, studia, ten głupi licencjat, który idzie mi jak krew z nosa. W dodatku moja przyjaciółka kogoś poznała a nie jestem nawet w stanie się z nią cieszyć, gdy mam drugi raz w tak krótkim czasie złamane serce, Więc dla dobra wszytskoch innych odsuwam się od nich. Od zawsze miałam wrażenie, że mnie po prostu nie da się kochać, chyba to wrażenie nie było mylne. Jestem tym wszystkim zmęczona. Zmęczona tym, że nie mogę jak moi rówieśnicy żyć, bawić się, bo nie mam na to dosłownie czasu. Najbliższe 3 tygodnie rozpisałam w kalendarzu-praca, pisanie, praca, pisanie. Bo niestety jak przyjdą jakieś niedpołaty to nikt mi na to nie da. Żyję w wiecznym stresie i powoli to wszystko mnie wykańcza. Włożyłam kilka lat pracy w to, by choć minimalnie siebie uwierzyć, a dwóch zepsuło to w pół roku. Czuję się totalnie pusta w środku a jednocześnie dniami i nocami ryczę. Nie wiem kiedy to wszystko się skończy, ale wiem, że za każdym razm jest coraz gorzej i mam coraz bardziej dość.