Uśmiecham się i kręcę, zabawne, ale i w tej chwili mam dobry humor. Generalnie wtorki są moimi najmniej lubianymi dniami tygodnia, żalę się, że zmuszona jestem w ich poranki otwierać oczy o szóstej na dźwięk okropny, budzikowy, który kojarzy mi się tylko z niewyspaniem i chęcią odpłynięcia w senną krainę na jeszcze dłużej. I snuję się we wtorki od wykładu z analizy matematycznej do popołudnia, a jedyne, co wtedy mnie cieszy, to powroty, takie jak ten przed czterdziestoma minutami, jak słońce, które pokazało się na niebie po deszczowych dniach. Przygotowałam sobie obiad, a teraz przyjemności czas zakończyć i przed właściwymi jutrzejszymi, gdy wrócę do domu i Kochanych Ramion, Ust, Dłoni i Uśmiechu, zasiądę po raz nty do powtórek fizycznych przed tradycyjnym środowym kolokwium. Zmęczenie prawie nie daje mi się we znaki, ale dni nieznośnie są coraz krótsze. Przyzwyczajam się do ciemnego, nieustannie niemalże wieczornego Poznania, ale podoba mi się to miejsce. Czasami tylko strach ma wielkie oczy, ale jest przecież tylko tworem wyobraźni. Tak się cieszę, że jutro zamknę go w sprytnie ukrytej szkatułce i odpakuję dopiero w przyszłym tygodniu. Już mam ochotę na cztery dni weekendu, niezależnie od pory dnia, ja nieustannie tęsknię, czekając i czekam, tęskniąc. Szybko przyzwyczajam się i przyzwyczaiłam, by zupełnie inaczej spędzać większość własnego czasu, nadal zmuszam się, by przestawić sposób myślenia na to, że sprawiedliwość gdzieś znika, gdy chodzi o sprawy ważne, liczę na szczęście i czasami coś się udaje. Ale jeszcze dużo dużo pracy, wszak podoba mi się. Najważniejsza jest motywacja, nawet w momentach, gdy pragną pokazać, że nie istnieje.