Speed limit, no limit.
Life limit, low limit..
Skąd się biorą ludzkie ograniczenia?
Gdzie powstaje strach przed kroczeniem do przodu?
Czemu tak niewiele osób sięga po to czego chce?
Od czego zależą nasze wewnętrzne limity?
Jak duży wpływ na nie ma ludzka inteligencja?
Od paru dni zadaje sobie te i podobne pytania. Wyraźnie nie potrafię zrozumieć kierunku w jakim zmierzam. Nie potrafię też zrozumieć co wpływa na to że obieramy ten a nie inny kierunek w życiu. Wiem i mam świadomość tego że każdy z nas jest inny, mimo wielu podobieńst, bądźmy szczerzy, nigdy na świecie nie było i nie będzie dwojga takich samych ludzi.
Idąc tym tropem można uznać że nigdy żadna osoba nie będzie miała ogółu myśli/pragnień/potrzeb/emocji takich jak inna osoba żyjąca na świecie.
Wychodzi na to że limity każdej osoby są w innym miejscu, bo w końcu wszystko jest inne, nawet w najdrobniejszym fragmencie ale jednak inne musi być.
"Kto nie idzie do przodu ten się cofa".
Maksyma pradopodobnie bardzo wielu ludzi, włącznie ze mną. Pytanie co sprawia że tak samo bardzo wiele osób (znów włącznie ze mną), potrafi na tak długo stanąć w miejscu? Co odróżnia siłę naszej determinacji?
Ostatnio bardzo dużo czytałem o ludziach którzy "osiągneli sukces" (cudzysłów bo to pojęcie względne, każda osoba słowo sukces będzie postrzegała w czymś innym, no ale uznajmy że mówię o ogólnie przyjętym znaczeniu czyli bogactwie, sławie i szacunku), o tym jak kształtowała się ich kariera, jak nie raz przechodzili wzloty i upadki, jak wielokrotnie zmieniało się ich życie.
Praktycznie zawsze, w niemal każdej historii zdobycia sukcesu, był gdzieś punkt zapalny, moment od którego wszystko się zaczęło, ta złota myśl, ta złota sytuacja która albo pobudziła ich mózg do pracy na milionie procent wydajności, albo postawiła przed obliczem "now or never".
Zazdroszczę.. Wiem że to złe uczucie/emocja.. ale jest nad wyraz prawdziwa i typowa dla człowieka.
Zazdroszczę tego zapalnika, tej sytuacji, myśli czy cokolwiek to było, zazdroszczę że nastało.
Nie raz pisałem o próbie wyrwania się z szarości codzienności, o sięganiu po marzenia o spełnianiu swoich pragnień i potrzeb. Problem w tym że sam mam trudność z dokonywaniem tych bardzo ważnych kroków które poniosą mnie dalej..
Czyli stoję w miejscu... Czyli się cofam.
Idąc przez życie do tyłu nic się nie osiąga poza zwykłą egzystencją a jednak niemal wszyscy ludzie na świecie się cofają.
Boli mnie trochę że nie mogę tak łatwo popatrzeć na to z innej perspektywy. W sumie mogę, wystarczy odwiedzać inne państwa by przekonać się jak różne bywają światopoglądy, nawet tak blisko nas.
Tylko znów, wymaga to kroku naprzód.
Czemu to ja o tym tu?
Ostatnio postanowiłem się nie skupiać na problemach ludzi czy całości społeczeństwa. Skupiam się trochę na sobie, może w jakimś stopniu odzwierciedlając kilka innych zabłąkanych dusz, jednak wytykam sobie swoje własne wady, nim przyczepię się do cudzych.
Chciałbym wyjechać, zmienić otoczenie, zmienić życie. Nie mówię o ucieczce, o typowej dezercji.
Mowię a raczej piszę o eksperymencie, zwykłym tescie, zaspokojeniu ciekawości.
Zmienić miasto, może państwo.
I co?
Jajco, brak mi jaj.
Na myśleniu, ewentualnym planie wstępnym się kończy. Może mnie to zabijać, nie dawać spać po nocach, póki co nic z tego nie wychodzi.
Jestem tchórzem? Głupcem? Może to zwyczajnie limit mojej świadomości? Ciągłe pytania.. Co zrobić by żyć lepiej? By żyć pełniej? By nie żałować? Mimo odpowiedzi w głowie, cofam się cały czas.
Głupie to, głupi ludzie, głupie świadomości, głupie limity.
Najgorsze że pisząc to, widzę jak żałosny jest to tok myślenia.
Niemoc jest zabójcza, niemoc to niewola. Jestem niewolnikiem własnej myśli, bo nie przekształcam jej w życie.