Buty Kevina Garnetta <3
Czyli najbardziej interesujący mnie aspekt podczas zwiedzania stadionu Chlesea ;)
Ostatnie dni są jednymi z najdziwniejszych od bardzo dawna.
Czuję, że zerwano plaster dobrze mnie chroniący i znów bardzo łatwo mnie zranić.
Po raz kolejny czuję, boję się, płaczę ze szczęścia, trzęsę ze zmartwienia, modlę się i błagam.
I przeżywam jak głupia Californication.
I staram się jak głupia, a może nawet jeszcze głupsza.
Tak bardzo podoba mi się ta bajka, w której teraz żyjemy, wiesz?
`Your solution to everything is to run away. How about you stay here, stand still, dont move. Here, tonight. Have dinner with me. In this house.`
Poza tym Londyn Londyn i po Londynie.
Było fajosko, męcząco.
Czasem boleśnie, czasem ktoś zjebał się ze schodów.
Innym razem spał ze stopą.
A innym po prostu przesypywał śmieci i się wkurwiał.
Ale było Camden Town, gdzie jeszcze kiedyś wrócę i zjaram się jak czołg.
I powiem małym nygguskom, że mają grać w Basket.
Fakt jutrzejszej szkoły może pominę.
Staję się kreatywniejsza w wyobrażeniach niż kiedykolwiek.
Może pojedziemy tam i tu i jeszcze tam?
Ale to wszystko będzie trudne, ale mnie to przerośnie...
Jestem szczęśliwa.
Tymczasem muszę zrobić wszystko.
I zrobię.
Obiecałam Ci to.
Plany na jutro dość koszykarskie.
Z pewnością w końcu zahaczę o mój piękny orlik koło domu <3
I bardzo bym chciała te buty, ale głupio mi je kupić.
I smutno mi z tego powodu.
Pozdrawiam Najmojszych.
I Pepeszkę <3.
I oczywiście człowieka, który rozwalił mi palec laptopem :D <3