Łzy Jamesa Rodrigeza, to drugi, zaraz po pożegnaniu Anglików, obrazek z Mundialu, który
sprawia, że mam ochotę rozpłakać się i zapomnieć na chwilę o całym frustrującym świecie. Jak
można nie pokochać tego młodzieńczego entuzjazmu, pasji, talentu, dziecięcej twarzy i
poświęcenia dla drużyny, kraju, kibiców. Przez cały okres trwania mundialu zachwycał, stał się
objawieniem tych rozgrywek i porwał swoimi bystrymi oczkami setki piłkarskich entuzjastów. Na
każdym międzynarodowym wydarzeniu jest ktoś, kto wybija się nagle z tłumu zadufanych piłkarzy
i trafia do serc ludzi jako zawodnik i człowiek. Rodrigez ma w sobie wszystkie cechy, które w
przyszłości pozwolą mu stać się jednym z najlepszych pomocników na świecie. Świat go już
zauważył, nie pozostało nic innego, jak wrócić do życia po goryczy porażki z mocno
gloryfikowaną, lecz jakże niezjawiskową Brazylią i nie zawieść tych, którym skradł serca.
Piłkarska społeczność drży od jego decyzji, jest bohaterem i właśnie teraz wszystko zależy od niego.