Przysięgam, że tego szarego poranka nie spotkałam ani jednej naburmuszonej twarzy. Skąd
poskradali te niewinne uśmiechy? Może to nie ma znaczenia, skoro działają jak bodziec i
pobudzają inne kąciki ust. Tylko tu bladość kolejnych dni rozmywa się w kurzu białej kredy,
ciepłej auli i pełnych korytarzy przeróżnej gamy ludzi. Minął przeszło miesiąc, to
czternaście podróży pociągiem, kilometry trakcji kolejowych, ołówkowe szkice, setki liczb,
zapisanych stron i kolejne dziesiątki powodów, by przekraczać przytulny dziedziniec ze
świadomością, że wreszcie znalazło się miejsce, w którym czuje się po prostu dobrze.
Etap budowania nowych schematów przeplata się z dawnymi przyzwyczajeniami, miła mieszanka,
choć przważająca część rzeczy, które mnie ostatnio spotyka to anomarlne schorzenia.