Szczerze powiedziawszy tak długie podróżowanie pociągami daje w kość, po kilku godzinach chwilami zadajesz sobie pytanie "ile jeszcze?", być może z niecierpliwości, niedoczekania lub ogólnego znużenia. Gdy wjeżdżasz do tego miasta, zaczynasz się zachwycać, zachwycający jest już pierwszy most, pierwsze spojrzenie w bezkresną rzekę i te wąskie zaułki, ze wspaniale wkomponowanymi kamienicami. Tyle piękna, zanim jeszcze postawiłeś swoje stopy na dworcowym peronie. Odklejając się wreszcie od szyby masz pewność, że twój wzrok dziś zobaczy więcej, niż, by się spodziewał.
Ulice, uliczki. Mosty, mosteczki. Kładki, kładeczki. Rynki, ryneczki. Zegary, zegareczki. Wyspy, wysepki.
Jedna rzeka, tworząca Polską Wenecję. Nawet zimą rzuca urok i zmusza do szerokiego otwierania oczu. Tak nie wyglądają miasta, które masz na co dzień, w odległości godziny. Poruszać się po obcym miejscu z taką swobodą i lekkością było dość ekscentrycznym, ale jakże miłym uczuciem. Musiałam tu być, w innym wcieleniu. Zapewne w pamięci najbardziej utkwi Pergola, gdzie wizja letniego spaceru byłaby równie piękna co zawieszenie kłódki w przyszłości na Moście Tumskim i wrzuceniu kluczyka do Odry. Nigdy nie zachwycałam się katedrami i kościołami, choć Kościół Św. Elżbiety trochę przeraża monumentalnością i ogromem, w pozytywnym znaczeniu. Warto wspomnieć także o Szewskiej, Uniwersyteckiej, Ruskiej, szczególnie nocą.
Zdecydowanie miasto, do którego trzeba wrócić, gdy będzie spokojniej i gdy mróz nie będzie przyspieszał kroku.
-Kocham to miasto !
-A ja zamarzam.