,,Szczęscie w życiu nie polega na tym,żeby być kochanym. Największym szczęściem jest kochać"
Samantha bezmyślnie wpatrywała się w stary zeszyt, który trzymała w rękach. Nie był to ani pamiętnik, ani jakaś banalna ksiązka, bo właśnie za takie dziewczyna uważała romansidła, w których zaczytywały się jej rówieśniczki. W swoich dłoniach miała ona spisane, zgubione gdzieś w pośpiechu życia marzenia, które już dawno straciły dla niej swoją wartość. Trzymała na kolanach wiersze, cytaty i przemyślenia posłyszane lub przeczytane podczas jej krótkiego, ale intensywnego życia. Sama zastanawiała się po co po raz kolejny stara się znaleźć nie zauważalną już dla niej głębię słów, które kiedyś wyznaczały jej sens istnienia. Powoli otworzyła wytartą okładkę i spojrzała na pożółkłe kartki. „Och jak bardzo chciałabym aby moje życie było tak proste jak wtedy kiedy zaczynałam prowadzić ten zeszyt.”- rozmarzyła się dziewczyna. Niestety nic nie było jak kiedyś. Tak naprawdę notatnik z wierszami był tylko pretekstem aby po raz kolejny powspominać momenty, które kiedyś sprawiały, że czuła, iż życie jest piękne, z którymi niedługo na zawsze się pożegna.
Jeszcze kilka lat temu Samantha była pełną życia i optymizmu nastolatką z ogromną, wręcz nie możliwą do spełnienia ilością marzeń i ambicji. Lecz los zgotował dla niej okrutna niespodziankę. Okazało się, że dziewczyna jest nieuleczalnie chora. Na AIDS. Została zarażona podczas transfuzji krwi po wypadku samochodowym, którego była ofiarą mając 10 lat. Żyła w błogiej nieświadomości aż do wieku 15 lat, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze fizyczne objawy choroby. Kilka słów lekarza wypompowało z Samanthy chęć do życia. Wiedziała, że nie dostanie się na prawo, nie będzie pracowała w dobrze prosperującej kancelarii, nie założy rodziny, nie będzie miała kochającego męża ani ślicznego, wielkiego domu. Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę każdy jej dzień może być tym ostatnim. Mogło by się wydawać, że skoro miała tak ogromną chęć do życia to będzie to dla niej mobilizacją, aby jak najlepiej przeżyć każdy dzień. Niestety, wiadomość o chorobie była dla dziewczyny ogromnym wstrząsem. Choć tak na prawdę nie wiedziała ile dni, tygodni, miesięcy, a może nawet lat jej zostało, resztę swojego życia chciała spędzić w hospicjum. Niejednokrotnie bywała tam, niosąc pomoc innym. Wolała tamto miejsce od szpitala. Do szpitala ludzie byli przyjmowani aby się wyleczyć, a dla niej już nie było żadnego ratunku.
Minęły dwa lata od dnia kiedy zamieszkała w hospicjum. Nigdy nie pomyślałaby,
że tak wiele nauczy się w tym miejscu. To chyba właśnie pobyt tutaj skłonił ją aby po raz kolejny zajrzeć do zeszytu z wierszami. Powoli czytała spisane w nim prawdy i myśli. Jak piękne były te słowa. Mówiły o pięknej i wielkiej miłości oraz wspaniałej, bezinteresownej przyjaźni. Łzy powoli zaczęły napływać do oczu Samanthy. Ona także miała okazję odkryć co znaczą te uczucia. Przez 15 lat swojego życia, stale za czymś goniąc nie była w stanie zauważyć i w pełni docenić piękna otaczającego ją świata. Dopiero kiedy była już bliska śmierci poczuła co to prawdziwe życie.
Kiedy dwadzieścia cztery miesiące temu trafiła do hospicjum, chociaż nikomu tego nie mówiła, strasznie się bała. Nie wiedziała co ją tu czeka. Jej obawy okazały się nie słuszne już pierwszego dnia. Od razu zaprzyjaźniła się z rok starszą od siebie, chorą na białaczkę Ann. Od tamtej pory dziewczyny każdą chwilę spędzały razem. Jak Megan dowiedziała się później, że rodzice jej przyjaciółki zamknęli ją tam, ponieważ wstydzili się choroby córki. Jej ojciec był szanowanym prawnikiem ze szlachecką krwią, a matka prezenterką telewizyjną i aktorką. Nie mogli znieść myśli, że śmierć ich dziecka będą nadzorować gazety i stacje telewizyjne całego kraju. To mogłoby negatywnie wpłynąć na popularność matki i ilość spraw prowadzonych przez ojca. Takie było ich zdanie w tej sprawie. Kiedy pewnego dnia poinformowali Ann, że na zawsze zmienia swoje miejsce zamieszkania, dziewczyna zrozumiała, że tak naprawdę rodzice nigdy jej nie kochali. Była tylko tanim chwytem marketingowym. Zaadoptowali ją, aby wzrosła popularność jej matki. Nie mieli własnych dzieci ponieważ powrót do dawnej figury zająłby jej idealnej prawnej opiekunce (tak dziewczyna mówiła o matce) miesiące, a na coś takiego kobieta „z taką pozycją”, jak to zwykli mawiać, nie mogła sobie pozwolić. Opiekunowie Ann zapłacili wiele aby ich córka trafiła do renomowanego, przyzwoitego hospicjum na drugim końcu kraju. Zamieszkała ona tam pół roku wcześniej niż Samantha. Mówiła, że kompletnie nie tęskni za domem. Twierdziła, że nowy dom znalazła razem z Samanthą wśród innych chorych.
Megan załkała cicho na myśl o przyjaciółce. Ann opuściła ją dwa miesiące temu, odchodząc jak twierdziła do nieba. Pewnie kompletnie nie dałaby sobie rady ze śmiercią przyjaciółki gdyby nie Jason. Jego poznała dwa miesiące po zamieszkaniu w hospicjum. Miał raka. On podobnie jak ona zamieszkał tam gdy tylko dowiedział się,