Mam na imię Jaś, to o mnie będzie ta opowieść, a właściwie to ja będę wam opowiadał.
Chyba od zawsze mnie gdzieś nosiło, a nogi prowadziły mnie dalej niż innych.
Spotkało mnie coś dziwnego, myślę, że wartego opowiedzenia. Trafiłem do świata ciemnego i zimnego. Ale po kolei.
To był dzień jakiegoś święta w szkole. Moja klasa dmuchała balony do wypełnienia Sali gimnastycznej. Wszędzie wisiały już kolorowe bibuły i inne ozdoby, my musieliśmy już jedynie napompować i pozawieszać balony. Każde z nas dostało małą paczkę balonów. Wszystkie dzieci dostały kolorowe piękne balony, czerwone, niebieskie, zielone, a ja dostałem czarne. Dzieci śmiały się ze mnie, a mi było bardzo przykro. Pani przyszła do mnie i powiedziała, że czarne balony również są bardzo ładne i tak samo potrzebne do przystrojenia sali jak wszystkie inne.
-Dmuchaj Jasiu, musimy jak najszybciej zapełnić całą sale balonami. powiedziała z entuzjazmem pani.
Kiedy już przystroiliśmy salę odbył się apel. Po apelu mogliśmy zabrać, każdy po jednym balonie.
Wziąłem jednego z czarnych balonów i pobiegłem radośnie krzycząc, wraz z innymi dziećmi, do domu. Kiedy tak biegliśmy mój balon wypadł mi z rąk i wiatr go porwał. Goniłem go, lecz on przede mną ciągle uciekał. Prawie go miałem i znów uciekał. Dzieci krzyczały coś za mną, ale byłem zbyt zajęty pogonią za balonem. Wbiegłem na ulice i& nagle zrobiło się całkiem ciemno, czarno. Poczułem jakbym został zamknięty wewnątrz takiego czarnego balonu jaki goniłem przed chwilą. Chyba tam się znalazłem. Wszędzie było czarno na górze, na dole, z każdej strony. Mogłem chodzić po tym balonie, ale nic prócz mnie tam nie było. Zza ścian balonu usłyszałem syreny karetki. Chciałem jakoś znaleźć wyjście, lecz ciągle nic. Usłyszałem przytłumione:
-Ma uszkodzony kręgosłup, będzie ciężko.
Wszędzie w około pod moimi nogami zaczęły pojawiać się kamyki. Małe, drobne kamyki. Wziąłem kilka w rękę i rzuciłem nimi w dal, a one upadły głucho. Chodziłem tam długo. Zacząłem odczuwać chłód, taki przenikliwy. Trząsłem się jak galaretka. Usłyszałem głos moich rodziców, a w odpowiedzi przytłumiony głoś. Ten sam co wcześniej.
-Musieliśmy wprowadzić państwa syna w stan śpiączki. Obrażenia wewnętrzne są bardzo rozległe. Może nigdy się nie obudzić.
W około mnie zaczęły pojawiać się większe kamienie, głazy. Chodziłem między nimi rozglądając się za czymś ciekawym. Gdy usłyszałem płacz mamy gdzieś zaczęła pojawiać się trawa, taka uschła, zmarznięta. A na niebie jakby skądś przyszły gwiazdy. Małe srebrne punkciki na czarnym sklepieniu balonu, jakby diamenciki uczknięte byle jak.
Moja mama powiedziała Kocham Cię. Chciałem jej odpowiedzieć, ale nie mogłem z siebie wydusić ani słowa. Tu i ówdzie powyrastały martwe drzewa, bez liści, a ich owoce nie wyglądały apetycznie. Było mrocznie i strasznie. Włóczyłem się tak długo bez celu. Znalazłem dziwną szarą wodę płynącą marnymi strumykami. Świat w balonie stawał się uporządkowany. Trawa, drzewa, kamienie, krzewy, woda i gwiazdy. Czułem, że już bardzo długo się włóczę po tym balonie. Zasnąłem na jakiejś kłodzie. Obudził mnie głos mojej mamy i taty. Mama płakała.
-Bóg musi nas strasznie nienawidzić skoro nas tak potraktował. Lepiej by było gdyby Jaś umarł. Nie męczyłby się.
Naglę gdzieś za drzewem zauważyłem, że coś się poruszyło. Szybko pobiegłem tam by to sprawdzić. Uczmychneło gdzieś za krzak. Gdy podszedłem ostrożnie zobaczyłem duży puszysty ogon, a zaraz potem małe okrągłe stworzenie z wielkimi oczami.
-Cześć powiedziałem. - Cześć, nie bój się powtórzyłem.
Stworzenie spojrzało niepewnie w moim kierunku.
-Co tu robisz? Nie powinno Cie tu być! - zaskrzeczał głosik. Kim jesteś?
-Jestem Jaś. Nie wiem co tu robię. Chyba się zgubiłem.
-Nie powinieneś się tutaj gubić.
-Znalazłem Cię. Cieszę się bo byłem tutaj strasznie samotny.
-Ty nie jesteś stąd. Odczuwasz głód?
-Nie. Nie jestem głodny - odpowiedziałem.
-Jestem Locus. Jeśli z Tobą zostanę i pokażę Ci jak tu żyć to będziesz miał trudniej wrócić do tych wszystkich których tam zostawiłeś - stworzonko pokazało w jakimś nieokreślonym kierunku.
-Zostań ze mną, proszę! Ja nie chciałem nikogo zostawiać. Ja chcę tam wrócić. Tęsknie za mamą, za tatą, za moją klasą i innymi dziećmi - gdy to powiedziałem z moich oczu popłynęły łzy.
Kiedy płakałem, stworzonko wskoczyło mi na ramie i jakby objęło mnie za głowę.
-Ciiii. Zostanę z Tobą. To od tych ludzi których wymieniłeś zależy czy wyjdziesz stąd, od siły ich miłości i wiary w to, że się obudzisz. Jest Ci zimno. Nie płacz już, nazbieramy patyków i zrobimy ognisko. Jak tylko się ugrzejesz to pomodlimy się żeby Bóg pomógł wszystkim ludziom uwierzyć w to, że się obudzisz.
- Bóg strasznie nas nie lubi, tak powiedziała moja mama. Słyszałem to tutaj.
-To nie prawda. Bóg nie chcę byś tu był, ale to od twoich rodziców zależy czy w to uwierzą i czy Bóg będzie mógł Cię stąd wyciągnąć. W kieszeni powinieneś mieć kamyk. Musimy znaleźć taki drugi do rozpalenia ogniska.
W mojej kieszeni faktycznie był kamyk. Niedługo znaleźliśmy taki drugi.
-Dobrze, poszukajmy bo jest mi bardzo zimno.
-Nazbieraj patyków i łam je w taki sposób - pokazał Locus na malutkim patyczku. - Zaraz ułożymy ognisko.
Nazbieraliśmy patyków, przygotowaliśmy z kamyków miejsce na ognisko i ułożyliśmy je, a następnie rozpaliliśmy.
Gdy już siedzieliśmy przy ognisku jakiś czas Locus zaczął się modlić.
-Dobry Boże, pozwól by świat, który zostawił Jaś miał siłę i miłość, aby On mógł do niego powrócić.
C.D.N.
~By SoulOfLion
>>Ilustracje w lepszej jakości<< (też się trochę nad tym napracowałem)
Z Bogiem +
Błogosławionych snów ; )
| Ask | FB