Budzę się cała zlana potem. Znowu miałam ten sam sen. Znowu śnił mi się ten mężczyzna. Łapię się za głowę i po chwili chowam twarz w dłoniach. Zaczynam cicho szlochać.
- Krzyczałaś - słyszę głos Nikodema. Nie odpowiadam. - Rzucało Tobą na wszystkie strony, nie wiedziałem co robić.
- Zły s-se-sen - próbuję wydusić z siebie nieco więcej. Chociażby jakieś wytłumaczenie, na marne.
- Te krzyki.. One kiedyś ucichną?
- Co? - patrzę na niego zdziwiona. One nigdy nie znikną. Nigdy nie dadzą mi spokoju. Nie, dopóki śni mi się on. Ale nie mówię mu tego. - Nie wiem - odpowiadam przez zaciśnięte zęby. - Przepraszam, że Cię obudziłam - mówię i kładę się, zaszywając się pod mokrą od potu kołdrą.
Próbuję wyrównać oddech. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Po 30 minutach próby zaśnięcia, poddaję się. Wiem, że tak czy siak, nie zasnę. Nie dam rady.
Spoglądam kątem oka na Nikodema. Prawą dłonią wystukuje jakiś rytm na swojej klatce piersiowej, lewą zaś trzyma pod głową. Nagle odwraca się do mnie.
- Nie śpisz? - pyta.
- Nie mogę zasnąć - przeczesuję ręką włosy. - Która godzina?
- Coś koło 6 - odpowiada. - Przepraszam - mówi nagle.
- Za co? - pytam zdziwiona.
- Za wieczór.
- Daj spokój - odpowiadam momentalnie. - Nie chcę o tym gadać - wygrzebuję się z łóżka. - Chcesz może kawy?
- Nie piję - odpowiada.
Idę do kuchni i gotuję wodę. Siadam na krześle przy stole, po czym opieram głowę o swoje dłonie, wzdychając cicho. Czy dam radę? Czy podołam? Czy wytrwam? Czy zagłębiać się w to wszystko? Mam tak wiele pytań...
Czuję jego ciepłą dłoń na swoim ramieniu. I już po chwili siedzi obok mnie. Patrzę na niego, a na jego twarzy rysuje się skrucha. Widzę to wyraźnie. Moje serce reaguje na nią automatycznie. W tej chwili jestem w stanie wybaczyć mu wszystko. Ale rozum nie pozwala. Nie mogę dać po sobie poznać, że wewnątrz staczam walkę. Kto wygra? Rozum czy serce?
- Przepraszam, Lena.. - chwyta mnie za dłoń.
- Daj spokój, Twoja decyzja - przerywam mu.
Cisza wypełnia kuchnię po brzegi. Lubię ciszę, ale ta... Ta jest nie do zniesienia.
- Chyba czas już na mnie - odzywa się - spotkamy się w szkole.
I wychodzi. Tak nagle. Zostawia mnie samą. Z myślami, które nie dają mi spokoju.
Słyszę głośne gwiżdżenie czajnika i zalewam sobie kawę, po czym ponownie siadam.
Siedzę w zamyśleniu tak długo, aż kawa już mi wystygła. Patrzę na zegarek. Cholera, spóźnię się już pierwszego dnia.
Pakuję do torby kilka zeszytów, paczkę papierosów, portfel i telefon, po czym wchodzę do łazienki i szybko zakładam pierwsze lepsze ubrania, które wpadną mi w ręcę.
Równo z dzwonkiem wchodzę do szkoły. Biegnę korytarzem do klasy, w której mam pierwszą godzinę.
- Lena! - Kamila macha do mnie z końca sali.
Przysiadam się do niej i sięgam do torby po zeszyt.
- Co tak późno? - pyta.
- Zaspałam - kłamię.
Rozglądam się po klasie. Nadal nie ma nauczyciela. Nie ma też Nikodema.
- Proszę o spokój - do klasy wchodzi nasz wychowca. - Według planu powinien być teraz polski, ale zamiast polskiego macie lekcję ze mną. - Cała klasa wzdycha. - Tak, tak, wiem, że się cieszycie. Ja również.
Większość lekcji minęła tak szybko, że nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie usłyszłam dźwięku dzwoniącego dzwonka, oznaczającego początek przerwy.
Według planu druga w kolejności lekcja, to WF. Tym razem zajęcia mamy na świeżym powietrzu, co spowodowane jest ładną i słoneczną pogodą.
Tak jak zazwyczaj, kiedy przebywamy na szkolnym boisku, siadam na trybunach, mniej więcej na samym końcu. Torbę rzucam pod siedzenie i przeciągam się lekko. Przed sobą mam widok rozgrzewających się uczniów, jak i uczennic. Zero nowości. Te same twarze. Te same głupkowate pomysły na żarty. Te same głosy i dowcipy.
Sięgam po telefon i ledwo co zdążyłam się wczytać w jakiś artykuł, czuję niemiłościerny ból głowy. Dostałam z piłki. Wstaję i krzyczę:
- Hej! Uważajcie trochę!
- Przepraszam - słyszę głos, dobiegający z mojej prawej strony.