Znikają.
Ludzie po prostu znikają.
Dlaczego tak strasznie wciąż mam zakorzenione w sobie myślenie,
że zawsze będą fair? Że będą tłumaczyć swoje zachowanie i pozwalać zrozumieć?
Tyle lat...w kółko i w kółko...kolejni...nastepni...każdy z nich
to samo
zawsze
na końcu
to samo
a ja wciąż się dziwię
wciąż to przeżywam
wciąż się buntuję i tupię nogą
krzycząc " przecież tak nie można !"
jak dziecko.
Jak idiotka.
Kiedy przyjdzie ten cholerny moment, że przestanę wierzyć w dobro w ludziach
i spojrzę na świat realnie ?
Czy to w ogóle jest możliwe w moim wykonaniu?
Kiedy jestem na wszystkich zła- krzywdzę samą siebie,
lecz gdy godzę się z każdym i staram się widzieć dobro
to oni krzywdzą mnie.
Choć słowo " krzywdzą " jest tu dużym nadużyciem.
Mało co mnie potrafi skrzywdzić - a to duży plus.
Dużo mnie kosztowało, by się tego nauczyć.
Więc brawo ja.
Mam dość
męczy mnie to
może jeśli przestanę
cokolwiek czuć
ufać
wierzyć
przejmować się
to będzie po prostu łatwiej.
tak, wiem, że to nie jest wyjście.
Mam po prostu dosyć.
Nie ma mnie dla nich.
Znikam.
Po raz kolejny umarła we mnie jakaś część.
Muszę założyć zbroję, bo jeśli dalej tak pójdzie
to umrę cała.
kawałek po kawałku.
Dla ludzi, którzy nie są tego warci.
Wolę żyć dla tych, którzy mnie kochają
Niż umierać dla ludzi, dla których i tak nie ma to znaczenia.
xoxo
Noctuelle