"Zapachniało powiewem jesieni
z wiatrem zimnym uleciał słów sens
tak być musi, niczego nie mogą już zmienić
brylanty na końcach twych rzęs"
Jak to bard Jaskier śpiewał. Weekend pożegnań. Pożegnałam się ze wszytskimi, którzy już podjęli decyzję o odejściu. Wypchnęłam w świat wszystkich którzy się wahali. Ostatni już raz odetchnęłam jesiennym powietrzem w moim rodzinnym domu, poczułam zapach zmroku w październiku, zaciągnęłam się zapachem więdnącego, przydomowego ogrodu.
Czasem żeby moc spokojnie odejść trzeba się poprostu pożegnać. Spokojnie, rozważnie, powiedzieć "Do widzenia, kiedyś się jeszcze spotkamy". Wyjaśnić, że już nie wrócisz, a przynajmniej narazie nie planujesz. Uścisnąć to co się kochało, i spokojnie wsiąść w autobus. Zostawi to w zgodzie ze sobą, ale jednak za sobą.
A następnego dnia się obudzić, ufarbować włosy, wyregulować brwi, kupić nowe buty na nową wędrówkę, i iść dalej. Zarzucić na kark skórzany płaszcz, wiedząc że przez następne kilka tygodni będzie twoim najlepszym przyjacielem, chroniącym przed zimnem, przytulającym we śnie i otulającym przed zimnymi wiatrami z północy.
Jestem gotowa. Pranie zrobione, czeka grzecznie na zapakowanie do plecaka. Kupiłam ten malutki szampon podróżny. Mogę ruszać. Nie będę już oglądać się za siebie. Mimo że czasem zatęsknie, trzeba iść. Załatwiłam wszystkie swoje sprawy, nie oszukam przeznaczenia. Podróż zaczyna się na nowo, kusi, zwodzi, owija mnie jak mgła i niczego nie obiecując, obiecuje więcej niż kiedykolwiek mnie tu spotka.
Pytacie, jak tak mogę? A jak mogłabym tu zostać? Podziwiacie za odwagę, nie wiedząc, że jest tu zdecydowanie więcej desperacji niż czegokolwiek innego. I pieprzonego uporu. Znów wstaję i idę walczyć o szczęście. I za każdym razem, za każdym załamaniem, wiem że jestem coraz bliżej.. może jednak kiedyś wygram naprawdę?
Branoc, jutro idę zdobywać świat.