Wydaje mi się, że to się nigdy nie stało, że nigdy ciebie nie było. Wiem to głupie, ale czasem mam wrażenie, że to że istniał Mój Były, że te dwa i pół roku to był tylko jakiś popieprzony sen. Czasem marzenie, a czasem koszmar. Mam takie wrażenie, że teraz istnieje tylko tu i teraz, które i tak za kilka godzin będzie zupełnie inne. Że to że kolejny raz wsiadam w pociąg albo bus donikąd, albo nawet do Łodzi, to tylko sposób na przetrwanie do jutra. Wydawało mi się, że znalazłam to czego szukałam, a teraz tylko bardzo boleśnie odczuwam, że to była kolejna porażka. O upływającym czasie mówi mi tylko ilość wpisów w indeksie i zmarszczek na czole, które niestety mnie nie oszczędziają.
Łódź to tak samo zły pomysl jak każdy inny, ale moge się tam chociaż na chwilę schować... i tak będę musiała przestać tam jeździć, ale może jeszcze nie teraz?
Gdybym była mądrzejsza, może bym nie uciekała. A może poprostu dawno by mnie tu nie było. Wszystko płynie, mówili kiedyś. Ja też. Nie mogę usiedzieć na miejscu, pojechałabym znów gdzieś, byleby spotkać się z kimś i choć przez chwilę nie być w tym cholernym poznaniu.
I tylko czasem, jak muszę pojawić się na tym cholernym osiedlu, gdzie przeprowadzałam się z taką wiarą i radością, tylko przez chwilę kłuje tak, że łzy same zbierają się pod powiekami. Widzę wtedy wszystko, jak jakiś popieprzony film... jak kupowaliśmy sztućce, jak jechaliśmy na zakupy, jak ogladaliśmy filmy, jak mnie przytulałeś. I cholernie mi tego brakuje. Nauczę się z tym żyć, właściwie w tym momencie mam wrażenie że mogę żyć jakkolwiek i gdziekolwiek. Ale dlaczego, kurwa mać, dlaczego po raz kolejny mam zaczynać od nowa?
W takie dni jak dzisiaj, kiedy leje, wieje i pada, mam wrażenie, że świat jest poprostu zły. Że mnie nie lubi, że śmieje się złośliwie do mnie, kiedy rzuca mi pod nogi kolejne kłody. Może jutro się obudzę i będę myślała inaczej, ale dzisiaj przepraszam, nie potrafię.
Walczę jeszcze. Może dzięki osobom, które trzymają mnie za internetową rączkę, a może poprostu dlatego że tak nawykłam do walki, że inaczej już nie umiem... a może gdzieś tam jeszcze tli mi się iskierka nadzei, że kiedyś przestanie w końcu napierdalać tym zimnym deszczem.
Rzuciłam wszystko dla odrobiny magii, którą nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczę, i która nawet nie wiem, czy wogóle jeszcze istnieje. To jest silniejsze ode mnie, to jest silniejsze niż cokolwiek. Chcę jeszcze tańczyć walca w świetle księżyca, pić szampana na dachu samochodu, i chcę jeszcze przeżyć chwile, które będę wspominała z uśmiechem. Chcę żeby ktoś mnie kiedyś kochał, może jeszcze nie dziś, ale chociaż kiedyś, i chociaż trochę... WAIT!... nie trochę. Chcę żeby ktoś kochał mnie bardzo, żeby mieć tę cholerną pewność, że nie stanę się dla niego meblem o podobnym znaczeniu co lodówka, a na pewno mniejszym niż mikrofala.
Tak wiem, dzisiaj siedzę i się żalę, i zastanawiam się czy cokolwiek bardziej twórczego robiłam przez ostatnie kilka tygodni...ale potrzebuję tego, przynajmniej tu, gdzie i tak nikt tego nie przeczyta, i gdzie mogę sobie pzowilić na chwilę słabości, i nikomu nie zatruję tym życia. I tak ostatnio zatruwam jes zdecydowanie zbyt wielu osobom.
Kurwa, i naprawdę się czuję tak, jakbym już nigdy nie miała się uśmiechać. Jakby ten smutek przywarł mi do twarzy, i już nigdy nie miał się odkleić, i jakbym mogła go pokryć tylko beznadziejnym uśmiechem numer 5. Może tak jest, nie wiem, i tak właściwie, who care?
Mam nadzieję że wsiądę jutro w jakiś pociąg i pojadę gdziekolwiek, bo naprawdę jesli posiedzę jeszcze trochę w poznaniu to zwariuję!
Ruda rozpoczyna kolejną podróż... a może nigdy nie zakończyła tej pierwszej?