Staram się i próbuję, ale nie zawsze daję radę. Nie umiem podołać wszystkiemu.
I nie zawsze potrafię rozbudzić w niej radość.
Oglądałem wczoraj film, a dokładniej urywek, w którym padło przezwisko jednej z postaci - Iskierka. Lubię to słowo. Spodobało mi się myślenie o niej, jako o mojej Iskierce. O jej ukradkowych spojrzeniach, niezauważalnych gestach czy delikatnym dotyku jako o czynniku zapalnym, pobudzającym do intensywnego działania. Do wytężenia ciała i pominięcia umysłu. Do słuchania rytmu swojego serca i próby zatopienia się w jego bezwiednym tonie. Do walki o skrawki jej uśmiechu i chęci do współtworzenia zarodka samoakceptacji.
Zazdrość ma wiele twarzy. To nie tylko myślenie o swojej Najbliższej w ramionach KOGOŚ innego, oddającej swoje piękne usta i kształtne piersi. Zazdrość nie zamyka się w wizualizacji podstępnego skradzenia jej uśmiechu i czułych słów płynących z racjonalnego połączenia umysłu i strun głosowych przez kogoś niepowołanego.
Zazdrość to również obawa, że zaczniemy stawać się mniej potrzebni, niż kiedyś. Że przestaniemy zajmować zaszczytne miejsce na tronie osoby, której numer jest traktowany jako jedyny w sytuacji alarmowej. Że nie będziemy aż tak dopuszczeni do przemyśleń i trosk.
Że coś się przed nami spróbuje ukryć, aby nas "nie zranić".
Nie cierpię godzin, gdy mam zbyt wiele czasu na przemyślenia. Gdy zostawiam Cię samą i zaczynam tworzyć w swojej głowie dziwne scenariusze. Przecież nie oddalisz się ode mnie, prawda? Pozwolisz ponieść ciężar swojej przeszłości, swoich lęków i niezmiennie nie zgadzać się co do kwestii urody Colina Farrella?
Jestem zazdrosny. Wreszcie mam o kogo.
(5 miesięcy)