No i stało się. W sobotę na wadze zobaczyłem to, co od dłuższego czasu chciałem osiągnąć. I tyle.
Nie było fanfar, czerwonego dywanu, wywiadów, i okrzyków radości i wielkich napisów " - 10 kg!".
Uśmiechnęliśmy się z K. i wreszcie mogłem ją zapewnić,
że już nie musi się martwić o to, czy jej facet będzie się odżywiał jak człowiek.
Wreszcie przynajmniej o to nie będzie musiała się martwić.
Od zeszłego tygodnia nie liczę kalorii i jest mi z tym bardzo dobrze. Inna sprawa, że w ten weekend
mogliśmy spokojnie odbić sobie czas stracony na studniówce i nacieszyć się swoją obecnością bez przeszkód.
Brakowało mi tego jak diabli, a na koniec i tak nie obyło się bez łez.
Uwielbiam za nią tęsknić i raz po raz uświadamiać sobie, jak bardzo jest wyjątkowa.
K. podejmuje właściwą próbę walki z Ogonami. Pierwszy raz od momentu gdy zostaliśmy parą
w jej głowie wykrystalizował się tak dokładny obraz tego, co chciałaby ze sobą zrobić.
Tak bardzo, jak to okropne, wstrętne i beznadziejne z mojej strony, tak mocno nie dałbym
rady patrzeć na nią i dotykać jej tak, jak to robię teraz. Nie dałbym rady kochać jej takiej, jaką chciała być.
Przerażenie i ból wygryzałyby miłość z każdym kolejnym dniem razem.
Naprawdę cieszę się, że potrafiła to sobie powiedzieć i wiem, że niejeden raz będzie w to wątpić...
Ale ważny jest każdy, nawet najmniejszy promyk nadziei, prawda?
Ćwiczenia nieco odeszły na dalszy plan ze względu na zbliżającą się sesję, z tego też powodu rzadko tutaj zaglądam. Będę pisać częściej wraz z nowym semestrem, to bardziej niż pewne. Zarówno K., jak i ja sam mocno tego potrzebujemy.
Nie bój się poprosić o pomoc.