znaliśmy się dobre kilka miesięcy.
ja, 17-letnia dziewczyna z problemami i on, 20-latek z podobnego środowiska, można powiedzieć nawet, że z gorszego.
poznaliśmy się przypadkiem w całkiem głupich okolicznościach, wtedy oboje byliśmy zajęci. jednak już wtedy wiedziałam, że nie będzie mi mi obojętny. wcześniej znaliśmy się z widzenia i różnego typu plotek, bo wiadomo jak to w małym miasteczku wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.
koniec lipca, wyjechałam na południe polski. po kilku dniach nieobecności mój telefon odezwał się, to dzwonił on. rozstanie z dziewczyną, sądził że go zrozumiem, bo w końcu sama się rozstałam chwilę wcześniej. faktycznie, rozumieliśmy się jak nikt inny. długie rozmowy telefoniczne, ciągły kontakt na facebooku. tak minęły mi wakacje. w sumie to każdego dnia chciałam wrócić do domu, żeby go tylko zobaczyć.
jazda pociągiem minęła mi szybko, bo przez całą noc towarzyszył mi on. 12h, a ja nawet nie zauważyłam kiedy zobaczyłam napis "LĘBORK". była 5 rano. poszłam do domu, wykąpać się i nieco przespać. ale o spaniu mogłam tylko pomarzyć bo o 6 już pukał do moich drzwi mój przyjaciel. nie myślałam nawet, że można się tak cieszyć z powodu widoku kogoś, kogo nie widziało się zaledwie 3 tygodnie. i wtedy czymś mnie zaskoczył, a mianowicie, pocałował mnie. uznałam to za przyjacielski wyraz radości, bo przecież byliśmy przyjaciółmi, gdzie taka pokraka jak ja i tak przystojny mężczyzna, takie rzeczy są tylko na filmach.
na pożegnanie wakacji, pojechaliśmy nad jezioro, On, ja i dwóch naszych kumpli. grupa przyjaciółka, która chciała się wspólnie zabawić. jednak mnie zabawa wcale się nie podobała, cały wieczór spędziłam w namiocie, a po pólnocy postanowiłam jechać do domu, i on pojechał wtedy ze mną, szliśmy przez drogę oczekując zielonego opla mojego taty. przytulaliśmy się, chciał mnie jakoś pocieszyć za zniszczony weekend.
następnego dnia po jego czułościach nie było nawet śladu, ponadto dowiedziałam się, że on spotyka się z dziewczyną 5 lat od siebie młodszą.. zabolało nie powiem, że nie, bo mocno się do niego przywiązałam.
początek października, umówiliśmy się na niedzielny wieczór aby spędzić go razem, jak niemal wszystkie poprzednie, przy filmie i plotkach, był moim najlepszym przyjacielem. uwielbiałam jego towarzystwo. jednak ten wieczór nie był nam pisany. od kilku dni źle się czułam,a tego wieczoru trafiłam do szpitala, wyłączyłam telefon, aby nie przejmować się tym kto i co ode mnie chce. diagnoza była niejednoznaczna i nieco bolesna dla mnie, przypuszczenia;zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, albo... nowotwór. w poniedziałkowy ranek wlączyłam telefon. zero wiadomości i nieodebranych połączeń. jednak nie byłam w stanie się tym przejmować. przez dwa tygodnie przeszłam szereg badań, również tych bardzo bolesnych. pewnego dnia odwiedzili mnie znajomi, wybrali sobie dzień, w którym leżałam niemal nieprzytomna po punkcji. każdy wieczór mijał mi na płaczu, martwiłam się co mi jest, i dlateczego on się nie odzywa.. po dwóch tygodniach zostałam wypisana do domu, lekarze dali mi nacieszyć się życiem, którego nie wiadomo ile mi jeszcze zostało.
wykończona, wróciłam do domu i postanowiłam się do nieg odezwać, chciałam się spotkać, by oddać mu bluzę i inne pierdoły jakie należały do niego, a były w moim pokoju. zgodził się na spotkanie bez rzadnych protestów. kiedy mnie zobaczył wypowiedział tylko "KURWA, JAK TY WYGLĄDASZ DZIEWCZYNO?! CO SIĘ Z TOBĄ DZIAŁO?! CZEMU SIĘ NIE ODZYWAŁAŚ?! WYGLĄDASZ JAK CHODZĄCA ŚMIERĆ" nie zamierzałam się nawet za wiele tłumaczyć, powiedziałam jedynie "POTRZEBUJE TERAZ TWOJEGO WSPARCIA, TAK, ZNIKNĘŁAM NA DWA TYGODNIE,A TY NAWET NIE ZADZWONIŁEŚ, NIE NAPISAŁES, WIESZ JAK SIĘ CZUŁAM?! JAKBYM KURWA UMIERAŁA.. BO W ZASADZIE TAK TERAZ JEST, LEŻAŁAM W SZPITALU, JESTEM CIĘŻKO CHORA..' i poszłam. pobiegł za mną, i stwierdził że przecież jego wsparcie mam zawsze, a on chce mi coś powiedzieć, a mianowicie, że jest z tą 15-latką. Łzy nabrały mi się do oczu, rzuciłam krótkie "SZCZĘŚCIA'' i poszłam do domu. czułam się jakbym rozpadła się na milion kawałków, jakbym dostała taranem prosto w twarz, a on niczego nie rozumiał.
teraz jeżdzę do szkoły, staram się nadrabiać zaległości, zaliczać egzaminy, być na bierząco, bawić się i nie myśleć o chorobie. a on od 3 dni próbuje mi coś powiedzieć, spotykamy się, jako przyjaciele. a ja w szpitalu zrozumiałam, ile ten idiota dla mnie znaczy, że tak na prawdę, to ja go kocham, ale staram się nie dopuszczać tej myśli do swojej świadomości
z niecierpliwością czekam na jego wyznanie, zobaczymy co chce mi powiedzieć.