Nie widzisz, nie czujesz, nie słyszysz.
A twierdzisz, że rozumiesz.
Nie patrzysz, nie mówisz.
A twierdzisz, że rozmawiasz.
Nie czuje już delikatnego dotyku, dzięki któremu zasypiałam.
Dotyku, który uspokajał.
Nie ma go.
Jest gniew i ból, strach i chaos, i zazdrość. I my w tym wszystkim.
My, świadomie. My - dwa różne światy.
Dwa różne poglądy, inne życia, niepodobne serca.
Chce, ale nie mogę.
Nie umiem odpuścić czegokolwiek, jestem błędnym człowiekiem, kobietą w obłędzie.
Czujesz to? Nie możesz czuć, nie potrafisz.
Patrzysz na wszystko, odpuszczasz.
Odchodzisz.
Znikasz.
I pojawiasz się znów.
I coraz bardziej i wyraźniej.
A potem rozmazujesz się.
I wracasz. I za każdym razem pojawiasz się. I za każdym razem inny, zmieniony na gorsze. Nie tego chciałam, nie to wybrałam. A to mam.
Ale nic z tego nie mam poza słoną cieczą wydobywającą się spod moich powiek.
Nic, oprócz nocy bezsennych, wieczorów sammotnych,
zimnej już kawy, spalonego setnego papierosa.
Nic więcej poza czterema ścianami i braku Ciebie tu.
Pusto. I nic oprócz deszczu za oknem i szarych budynków okrytych przygnębiającą mgłą.
Nie ma Cię, gdy tego trzeba najbardziej.
Bo znikasz.
I pojawiasz się.
I znikasz znów.
I wracasz.
I rozpływasz się. Bo to już nie tem sam Ty.
Już robisz wszystko na przekór, na opak, na pozór.
Jesteś nie taki, nie siaki. Nijaki.
Bo to już nie Ty.