Kiedy moknę - inni chowają się pod kolorowymi parasolami
Kiedy marznę - inni stoją w blasku słońca, roztapiając się pod wpływem promieni.
Kiedy cierpię - inni śmieją się, klaszczą i wykrzykują zachwyty szczęścia.
I tak zawsze... ja sama, w gąszczu złych emocji, jestem jedynie obserwatorem otaczającego mnie raju.
I jak zawsze... boli... boli że, stoję za grubą szybą i oglądam świat niby tak bliski moim oczom, ale jak bardzo daleki dla mego serca.
I tak żyję... przepełniona jakimś dziwnym żalem, do siebie, do świata - że to nie mi dane jest pławić się w luksusach i radościach miejsca, w którym egzystuję.
Pytam... pytam siebie i Ciebie, jak to się dzieje, że chcąc - coraz bardziej oddalam się od tego czego pragnę?
Jak to się dzieje, że moje chęci są tak nieadekwatne do tego co czynię, do tego w jaki sposób żyję.
Dlaczego płatam figle sama sobie? Idąc na przekór, na przekór marzeniom.
Dwoistość duszy, rozbieżność między intencjami a uczynkami.
Jak w takim razie mieć dostęp do raju? ... Jak dostąpić tego prawdziwego szczęścia?
Kiedy... utraciłam umiejętność cieszenia się z tego co mam.
Kiedy... nagle małe porażki, przysłaniają wielkie szczęście , które wciąż rośnie na moich oczach?
Kiedy... jak małe dziecko, płaczę nad niepowodzeniem ?
Kiedy... w nocy, otulona strachem roztaczam najczarniejsze wizje mego życia?
Gdzie podział się mój optymizm? Gdzie chęć walki ?
Gdzie siła, na to by odpierać od siebie wszelkie zło?
Czy kiedykolwiek tę siłę miałam, czy kiedykolwiek miałam tę radość?
A może od lat żyłam w złudzeniu tej wielkiej mocy i odwagi?
Może tak naprawdę była to forma maski, która pozwalała mi ukryć mój strach i wieczną niepewność?
Może była to forma przedstawienia przed samą sobą, która utwierdzała mnie w przekonaniu, że ze wszystkim sobie poradzę?
Może w taki sposób starałam się przystosować do tempa tego życia? Do czasów, które przecież niosą ze sobą tyle ryzyka, tyle nowości...
Może od zawsze byłam tą płochliwą sarną, którą paraliżowało wszystko co nagłe ?
Może od zawsze byłam tylko kruchym liściem, którego wiatr niesie gdzie tylko zechce?
Może przystosowywałam się do miejsc, ludzi z którymi musiałam się stykać,
ale Może... tak naprawdę w duchu cierpiałam, że znów jestem gdzieś, gdzie nie chcę być.
A może tak naprawdę , ciężko mi wogóle sobie wyobrazić jakie ma być to moje BYCIE W ŚWIECIE.
Może przysotosowując się do tego co niesie los, tak naprawdę nigdy nie miałam okazji zastanowić się czego chcę od życia, czego pragnę, o czym marzę.
Może tak naprawdę nigdy nie wyobraziłam sobie idealnego dla mnie miejsca, idealnej roli.
Może tak naprawdę moje przystosowanie mnie zgubiło? Może zabiło moje marzenia, szansę na dowiedzenie się gdzie jest mój prawdziwy dom? Albo gdzie powinien być?
Tyle pytań, tyle sprzeczności... w świecie, we mnie samej.
Tyle rzeczy które robię źle i tyle nienawiści do siebie.
Jak żyć?
Kiedy zgubiłam poczucie sensu, poczucie radości i zadowolenia?
Jak marzyć, cieszyć się, kochać?
Kiedy coś ( może ja ) odebrało mi umiejętność tych wszystkich rzeczy naraz.
Kim jestem , dokąd zmierzam... pytam się sama siebie.
Pytam też, czego chcę...
I pragnę , pragnę wierzyć że ta dzisiejsza introspekcja zaprowadzi mnie do miejsca, w którym poczuję spełnienie.
Może w końcu się odnajdę, może w końcu przestanę szukać, może w końcu prawdziwie się uśmiechnę i powiem: Tak, to jestem ja... i taka powinnam być od początku.
Wybaczcie mi te smutne wynużenia, wybaczcie mi te rozważania bez ładu...
ale tak obecnie wygląda moja dusza.
Jest pełna chaosu i niewiadomych.
Próby uporania się z tym w ciszy - zawiodły.
Dlatego próbuję opisać to wszystko, wykrzyczeć to co siedzi w moim wnętrzu - może dzięki temu łatwiej będzie mi znaleźć odpowiedzi?
Proszę tylko byście trzymały za mnie kciuki... trzymały kciuki za odnalezienie... trzymały kciuki za odrodzenie. Lepszej wersji mnie :) Takiej ... z jakiej będę choć trochę zadowolona.
Takiej, która przyniesie innym więcej radości, niż obecnie.
Choć dawno mnie tu nie było - lubię to miejsce.
Lubię je za to, że tu można wylać z siebie wszystkie emocje.
Te dobre, jak i te złe.
Lubię je za to, że nieważne jakie będą te nasze wynurzenia - spotykają się z szacunkiem , waszym szacunkiem.. ludzi którzy pewnie niejedno przeżyli, i niejedno już wiedzą.
Teraz ja muszę dowiedzieć się, tego co w życiu najważniejsze.
Gdzie jest moje miejsce... i gdzie zgubiłam się prawdziwa ja.
Pozdrawiam was cieplutko !
I przepraszam że tak rzadko tu zaglądam,
to chyba też przez ten chaos w moim życiu-
nie mogłam jakoś zebrać się do wejścia tu z jakimikolwiek słowami.
Ciężko bowiem dzielić się z ludźmi uczuciami, których nie jest się pewnym.
Ciężko dzilić się czymś, czego nie potrafimy określić nawet sami przed sobą.
Mam nadzieję że zrozumiecie mój stan.
Jeśli tak... już z góry wam za to dziękuję i podziwiam.
Dziękuję i podziwiam bo wiem jakie to trudne.
Wiem jakie to trudne zrozumieć człowieka, który nie rozumie sam siebie.
Kiedyś zapytałabym , jak można nie rozumieć swego stanu ?
A jednak... to bardzo proste. Wystarczy się zgubić.. zgubić tak bardzo, że niewiadomo gdzie znajduje się twój prawdziwy dom.
To moja klęska. Chciałabym już się odnaleźć. Nie błądzić.