Łojojojoj, dawno mnie tu nie było!
Tymże zdjęciem znowu ukazuję wam moją obecną fascynację. Robi się ich coraz dłuższa lista, jak słowo daję xD
Simpsonów oglądam odkąd pamiętam. Dawno temu puszczali ich na Canal+, a jakiś miesiąc temu odkryłam, że od poniedziałku do piątku lecą na FOXie od 5 do 6 rano. Więc siłą rzeczy i mając do wyboru Simpsonów i powtórki Trudnych Spraw, oglądam jednak Simpsonów :D Mój codzienny rytuał przed wyjściem z domu kręci się wokół 3 odcinków. Serio. W ciągu pierwszego się budzę, schodzę na dół i ubieram. W trakcie drugiego robię makijaż i śniadanie. W trakcie trzeciego jem to śniadanie i mam jeszcze chwilę dla siebie. A kiedy mija godzina 6 i zaczynają lecieć reklamy przed 4 odcinkiem (bo wcześniej nie ma ich wcale), to znaczy, że już niedługo trzeba wyjść. Ogarniam wszystko już bez zegarków normalnie :D
Miałam w ogóle pisać wczoraj wieczorem, ale nie miałam nastroju. W ogóle wczorajszy dzień był fest wkurwiający i nerwowy. Taki miałam podły humor, że nawet piwa mi się nie chciało pić. Coś już było naprawdę nie tak. Od samego rana byłam dziwnie rozdrażniona, chociaż nic mnie w domu nie rozzłościło, jak to zwykle bywa. Dopiero w szkole coś mnie wzięło. Po tej wstrętnej, podłej szkole poszłam na przystanek. I tam, kurwa, dokładnie krok ode mnie stała sobie cudowna parka, która, oczywiście, musiała się "ciumkać" mi nad uchem. Już chciałam zwrócić im uwagę, ale powstrzymywał mnie fakt, że za kilka minut miał nadjechać autobus. Kiedy wehikuł zbawienia nareszcie nadjechał i zajęłam dogodne miejsce okazało się, że dokładnie przede mną rozsiadła się... oczywiście, wspomniana wyżej para. I, oczywiście, jakby nie można było się od siebie odkleić na 20minut jazdy autobusem, zaczęli się lizać. Kopałam im w fotele, głośno dyskutowałam z Iloną na temat tego, jak bardzo mnie takie zachowanie wkurwia, snułam nikczemne plany "przypadkowego" wylania na nich wzburzonej coli albo czegoś tam. Bezskutecznie... Może powinnam działać zdecydowanie bardziej dobitnie, chamsko, tak samo jak oni, kiedy zakłócają swoimi odgłosami wylizywanych gardeł moją przestrzeń osobistą. Takich ludzi traktuję tak samo jak palaczy na przystankach, czy pijaków. Naprawdę, ja nie mam nic do uczuć, związków itp, ale na litość boską, ludzie, zachowujcie to dla siebie. Róbcie sobie co chciecie i jak chcecie, ale nie w autobusie, nie na środku ulicy, nie wtedy, kiedy dookoła jest multum ludzi, no żesz ja pierdolę...
No ale, kończę, bo zaraz wyjdę na jakąś dewotę i cnotkę, że "nie rozumiem uczuć", "wtrącam się we wszystko" i blablabla, że cisnę zakochańcom (na pohybel!) w każdej notce. Prawda.
Następnym wydarzeniem, które podniosło mój wskaźnik wkurwienia ponad skalę był mój powrót do domu. Cisnę przez duszną puszczę, masę latających owadów i pełzających pod nogami kotów i dotarłszy do domu dzwonię do drzwi z nadzieją, że BJ otworzy, skoro przecież został w domu. Ale nic się nie dzieje. Sięgam po klucz... i nie ma go tam, gdzie powinien być. A jest mi coraz goręcej i muchy latają mi koło głowy jak pojebane. Dzwonię do mamy. Nic. Do Magdy. W Lublinie. Do BJa. Nic. Kurwa. Musiałam czekać, aż księżniczka wróci od Michałka i przyniesie klucz, którego w ogóle nie powinna była zabierać.
No ale, mniejsza z tym, co was to interesuje w ogóle xD
Przeprowadzam się, i to już zaraz za chwilę, za jakieś 2, 3 tygodnie. Powoli zaczynam ogarniać powagę sytuacji i ogrom pracy, jaki trzeba włożyć w cały ten proces. Nowy domek jest całkiem spoko, tylko troszkę się pokomplikowało, bo jest jednak nie 3-, a 2-pokojowy. No i pożegnałam się z marzeniami o ganeczku :< Ale chuj tam. I tak pomieszkam tam z rok, potem i tak przecież wyjeżdżam. Magda już w zasadzie mieszka w Lublinie, więc przemęczę się jakoś w mniejszym mieszkanku. Zajebiste jest to, że jakieś 3km od domu mam wykurwiste jezioro, w którym zamierzam się kąpać w każdy słoneczny dzień. Zrobię wreszcie płuca, wytrzymałość i generalnie wszystkie mięśnie, bo pływanie jest na tyle zajebiste, że kształtuje wszystko :D
Pozostaje mi kwestia ogarnięcia dojazdu tam. Moi koledzy z klasy nie są mi specjalnie pomocni, niestety. Ja nie wiem, nie potrafię z nimi rozmawiać, od samego początku sprawiało mi to niemałe problemy. Ale przyjęłam to do wiadomości i już nad tym nie ubolewam.
Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie tak jak powinno. I muszę też pilnować mamy, żeby nie nawiozła zbędnych gratów, jak to ma w zwyczaju. W moim pokoju ma nie być niczego poza łóżkiem, biurkiem, półką na książki i szafą. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
Coś czuję, że ta notka jest fchuj chujowa, ale nic tam. Trudno, coś napisać wypada.
Trzymta sie!