Gdybym miała skrzydełka. Już nawet nie marze o takich białych jak kropelki na nieskazitelnej kartce myśli małego dziecka. Nie potrzebuje skrzydeł Anioła!
Ale choćbym miała takie przypruszone złotobrązowym blaskiem skrzydła motyla.
Albo fioletem cieni drzew idących czarnym żwirem, lub czerwienią i szafirem w łuskach "Złotej" Rybki, a może różową korą trzech brzóz po środku drogi zamyślonych, na zakręcie, albo ruchliwą suknią wesołości zieleni trawy&
Pofrunełabym pomiedzy deszczem, oczyszczającym z win. Bez przyczyn i bez skutków bym leciała.
A kropelki jak szklane kuleczki, jak przezrocza w bombce na choince, jak dźwięk z pąków szklanych róż stukałyby o moje skrzydełka. Skrzydełka magii. Niech ktoś ześle mi je z nieba, bym mogła lecieć pomiędzy łzami nieba, które są jak kauczukowa piłeczka, jak słone paluszki. A te strugi& jak włosy potraktowane prostownicą, jak wzory na kociej sierści, jak ślady po łzach na policzku. Jak Mleczna Droga, jak wstążka, jak zapałka, jak trasa po ktorej porusza się Swięty Mikołaj, jak błysk w oczach, jak ciemność&a nawet jak rurka którą pije czekoladę, i sznurówki w wiosennych butach, jak klisza w magii, jak wróżki pył& jak, jak, jak !
A ponad tym deszczem chmury& piękne orzeżwiające lemonkowe chmurki. Uśmiechnięte białe owce i galopujące zrebaki szukające szarobiałej trawy pod śniegiem, jak zamarznięte krople rosy. Chmury mogą być malinową watą cukrową, pianą od czekoladowego płynu. Chmury jak dym z odpalonego papierosa, jak oddech na mrozie. A ten deszcz wokół mnie! Nieczułej bo zranionej. Zbudowanej z dziecięcych klocków które dają jej wiare, z strumienia wody w fontannie. Marzycielki, która podaje świętmu Mikołajowi prezenty i śmiejącej się razem z samym Złym. Tym jestem ja. Pudełko zapałek, ogniem miarzdzącym dusze zapałki, księżniczką siedzacą uparcie w wierzy, samobójczynią skaczacą za kotem, starym dobrym przyjacielem, zawadiaką, trawożercą, drzewną wspinaczką, kochanką i zdradą jestem. Dzieckiem ziemi, wielką artystką, aktorką i szydercą, kwintesencją wolności.
I pchał by mnie ciepły letni wiatr. Podmuch z przyjacielskich ust. Ust postaci płaczącej, lekkim ruchem dloni muskającej firankę stojąc w w oknie. A za oknem ja.
A gdy już dotrę do nieba spoliczkuje boga za to co zrobił, wyrzuce anioły z ich miejsc krzycząc że to patałachy.
A wam drodzy ludzie pokarze srodkowy palec.
I spadne&