Cz. 2
Z leniwego zamyślenia brutalnie wyrwał mnie delikatny jak poranna mgła, spowijająca miasto , głos.
- Wyspałaś się?
Odwróciłam się tyłem do okna, opierając o wysoko osadzony parapet, szukając wzrokiem tego, kto ośmielił się zakłócić moje melancholijne rozmyślanie o niczym. Znalazłam intruza tuż w progu skromnie urządzonej kuchni, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie luźnych spodni, z rozczochranymi włosami. Oczy miał podkrążone, niewyraźne. Uśmiechał się krzywo, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu, w którym przyszło mu przebywać. Pomyślałam, że jego pytanie nie wymagało odpowiedzi, a zostało zadane tylko dlatego, aby obecność Intruza została odpowiednio zaznaczona.
- Nie mamy nic do jedzenia. - zauważyłam sceptycznie, unikając spoglądania w jego stronę, przemieszczając się powoli spod okna wprost do stołu, usiadłam na krześle, spuszczając ręce w geście bezradności.
- Nieważne. I tak nie możemy tu zostać. - z niezbyt rozgarniętego, niewyspanego i sponiewieranego przez los nieszczęśnika, w mgnieniu oka przeobraził się w inteligentnego mężczyznę, zachowującego zimną krew i czysty umysł nawet w obliczu największego zagrożenia, spotkania się oko w oko z najgroźniejszym wrogiem. Bo jak inaczej określić to, co właśnie się działo? Pół nocy bezwiednego uciekania, ciemności, odgłosy kul, oddech śmierci z każdym krokiem, coraz bardziej bliski. Jedynm miejscem, które wydawało się względnie bezpieczne, było to małe mieszkanko, gdzieś w środku miasta. Nie wyróżniające się niczym szczególnym, położone na jednej ze zwykłych ulic. Ale i ono miało za kilka godzin zamienić się w piekło, płonąć i wyć od przeraźliwego krzyku strachu i paniki.
Uśmiechnęłam się smutno, spoglądając w kierunku swojego towarzysza. Właściwie, dzięki niemu jeszcze żyję. Razem może nam się udać dokonać rzeczy trudnej, ale nie niemożliwej. Przetrwać.
- Głodna nigdzie się nie ruszam. - wydusiłam z siebie, chłodno, głos mi zadrżał. Nie chciałam być niemiła, ale działo się to wbrew mojej woli. A na to nic poradzić nie mogłam.
Gdybym była w stanie możności normalnego myślenia, pewnie reakcja mojego towarzysza zdziwiłaby mnie choć odrobinę, jednak teraz potraktowałam ją z specyficzną obojętnością. Oglądałam znużona, jak opuszczał kuchnię, zbytnio się nie spiesząc. Podniosłam się ociężale z krzesła, odpychając się od blatu stołu rękoma. Podażyłam za nim, kiedy miałam już go na widoku, uderzył mnie widok, który dotąd nie niepokoiłby mnie ani trochę - jednak gdy ktoś właśnie cudem przeżyje noc, jego myślenie zmienia się nieznacznie. Chłopak był w trakcie wiązania brązowych, skórzanych butów, z miną nie zdradzającą żadnych uczuć, maską przepełnioną przerażającym spokojem - kryjącym pod spodem masę bólu i strachu.
- Dokąd ty się, do cholery, wybierasz? - zapytałam zmuszając się do gniewnego tonu, ale właściwie nie miałam na to ani sił - ani ochoty.
- Ubierz coś na siebie, spakuj najbardziej potrzebne rzeczy, byle nie za dużo. Zaraz wrócę. - szarpnął dżinsową kurtkę z wieszaka, i opuścił mieszkanie, zamykając za sobą z niezwykłą dbałością drzwi.
Zostałam sama. Teraz, dopiero teraz dotarło do mnie, jak wiele dawał mi ten, właściwie nieznajomy mężczyzna. Gdy był, czułam się bezpiecznie. On miał siłę, on mógł walczyć. Cóż mogłabym zrobić ja, sama, w starciu z napastnikiem? Drobna, delikatna. Nie obeznana ze światem, w którym dobro człowieka nie liczyło się, w którym panowała bezwzględność, popaprane ideały, swoista moralność, często opierająca się na szczęściu jednostki, jednostki wpływowej, posiadającej władzę.
A teraz moje 'poczucie bezpieczeństwa' wyszło, i nie było wiadome, czy w ogóle wróci.