Za krzyśkowych czasów... Pięknych czasów. -.-'
Każda bajka ma kiedyś swój koniec. Nawet Kopciuszek i jej Królewicz umarli. I koniec.
;] jeszcze 3 minuty temu byłam optymistką. Idiotyczne wahania nastrojów.
Popsułam telefon. Po 2,5 miesiąca użytkowania, popusłam go. Albo sam się popsuł.
Co za różnica - nie działa i tyle.
Nie ma to jak stara Nokia 2600. Niezniszczalna.
W ciągu tygodnia sprawa się rypła. Cała. Konkretnie.
Pfff... Jeszcze nie wyjechałam, a już mam dość tych staży.
Angielski, angielski, angielski -> zło konieczne.
Wszystko, co związane z angielskim jest złem. Koniecznym. Wkurzającym.
Po tym tygodniu jestem jak wypluty cukierek. A jeszcze mam takich 5 przed sobą. A potem...
3 tygodnie z życia wycięte.
Moje życie dzieli się teraz na to "przed Belgią" i na to "po Belgii".
Czy ja aby za bardzo nie marudzę?
Niby wszystko pięknie, staż, wyróżnienie, duża konkurencja, szansa na podniesienie kwalifikacji,
na zwiedzenie kawałka Europy, na zabawę, na poznanie nowych ludzi,
nowych możliwości, języka, standardów obsługi,
bla bla bla...
Ech
Ja zawsze muszę sobie pomarudzić.
A "Panu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać" gratuluję.
Konkretnego zrypania humoru
i tego, że stracił u mnie jakiekolwiek dobre zdanie.
;]
pozdro, poćwicz.
Ale będzie dobrze. Kiedyś. Jak mi leń ucieknie, jak przestanę myśleć albo jak umrę.
Ale będzie dobrze.
;]