Nein!
Nein x 16, jak w Schrei !
Jest stanowczo za dużo czynników sprzyjających końcowi, za dużo symptomów jednego wielkiego endu. Fakt, to już(?) pięć lat Ich istnienia. Pokazali, że nie są gwiazdkami jednego hitu ani też jednego sezonu, ale... to nie może być prawda, nie godzę się na definitywny koniec. Noch nicht, bitte!!
Pierwszą zastanawiającą kwestią był nowy album. Po nagłym szale radości, uciechy, wielkim, spontanicznym wylewie szczęścia, ktoś w końcu zadał to pytanie: podsumowanie kariery = koniec? "The Best of Tokio Hotel" to bezsprzecznie zebranie dotychczasowych hitów i szczytowych osiągnięć. Od Durch den Monsun, przez Ich brech aus po Humanoid - wszystko to, co było, jak na tacy podane. Dochodzi do tego stary, "zakurzony" kawałek Mädchen aus dem All z głosem kilkunastoletniego Billa z czasów Devilisch(!). Co prawda pojawia się też nowy singiel, ale jego klip znowuż składa się podsumowujących scenek backstageu i teledysków. Oczywiście, nie musi oznaczać to pewnego zakończenia kariery, ale... podsumowanie w jej środku? Wątpliwe.
Niepokoi mnie też to, jak "stoją" ostatnie videoklipy zespołu. Po nagraniu fenomenalnych Automatisch i Laß uns laufen, chłopaki nieźle się obijają i... oszczędzają. Rzeczą jasną jest to, że nagranie Automatisch kosztowało ich o wiele kawałków więcej, niż Darkside of the Sun, składający się z posklejanych fragmentów (patrz: Mädchen aus...). Najgorsze jest jednak to, że takimi zlepkami są już trzy ostatnie Ich klipy! Brak funduszy? A może oszczędzanie przed planowanym skurczeniem budżetu związanym z zakończeniem kariery? Nie chce niczego sugerować, ale śmierdzi mi tu mottem "byle jak, byle było".
No i rzecz ostatnia, lecz nie mniej ważna - wręcz przeciwnie. Niech sobie przypomnę rok 2005, kiedy TH stawiało pierwsze kroki w show bizie i Ich pierwsze, największe, upragnione marzenie, które my, fani, znamy od kołyski naszej miłości do Nich i którego spełnienia my, fani, życzyliśmy im od pięciu lat co najmniej cztery razy w roku (15.08, 01.09, 24.12, 31.12) : koncert w Tokio. Jak donoszą nam ostatnie newsy - już niedługo cel zostanie osiągnięty, Chłopcy jadą do Tokio, marzenie się urzeczywistnia,. Ale czy nie stanie się ono dla nas marzeniem przeklętym, którego my sami, tak bardzo nieświadomi skutków, pragnęliśmy, aby dodać Im szczęścia? Od Magdeburga do Tokio - wymarzona, niemalże bajkowa, książkowa i taka "akurat" trasa kariery Tokio Hotel. Czy Japonia okaże się Ich ostatnim przystankiem za Miastem Humanoid?
Te lata sprawiły, że jesteśmy silni. Zostali tak naprawdę tylko ci najsilniejsi, których nie odepchnęła żadna ze zmian wizerunków, żadna zmiana stylowa, zmiana upodobań, żadna zmiana, absolutnie. Więc skoro jesteśmy tak krzepcy i tak nienaruszeni, jesteśmy wstanie wybaczyć i zaakceptować wszystko to, co nam zafundują. Ten cały proces pięciu lat burz, tych monsunów, gwałtownych fal i natłoków wrażeń, krzyków, zwrotów akcji, upadków i wspólnych wygranych, ukształtował Im grupę największych i najwierniejszych fanów. Wiedzą, że nawet gdy odejdą, będą w naszych głowach, odtwarzaczach mp3 i pokojach. Ale nie wiem, czy zdają sobie sprawę z tego, że absolutnie nic i nigdy nie wypełni nam wówczas ogromnej pustki w naszym wielkim, fanowskim sercu - pustki i dziury o kształcie liter T i H.
Niech te moje wnioski wyciągnięte z tego, co się dzieje w świecie Tokio Hotel, staną się błędne, bzdurne, chore i wypaczone. Tego sama sobie życzę na te Święta. Wierzę, chce wierzyć w to, że niedługo, już za chwilę, z tego, co wyżej napisałam, będę się śmiać. I z własnej wyobraźni, i tego, co sobie ubzdurałam, wymyśliłam. Że śmiać się będę, że tak czarny scenariusz przeszedł mi kiedykolwiek przez głowę, że przecież to nieprawda, że przecież... Oni nas nie zostawią.