Czuję się jakbym żył przeszłością i z jakiegoś nie do końca "właściwego" powodu "widzę" to w coraz spokojniejszych, coraz bardziej kojących barwach. Widzę zachodzące słońce które coraz niechętniej ścigam...
Widzę sens i bezsens przeszłości, którą to przecież definiując samym sobą definiuję na nowo "nas obydwoje" nawet gdy tylko wracam do niej pamięcią...
To prawda, że nie tylko my określammy bieg swojego życia, ale przecież wszystko, co się w nim dzieje jest tylko naszą reakcją na to ile potrafimy zrozumieć z tego, co ono samo nam niesie...
Chociaż może to tylko marna próba gloryfikacji, ze zwykłego poczucia braku nadziei, przypisania większego sensu stanowi, w którym się znalazłem nie wiedząc nawet kiedy...
Strach przed przYszłością.
Dla kogoś z boku to zupełnie jasne jak powinienem to nazwać. Ale jasnym jest też, iż skoro boję się szarej przyszłości, to znaczy, że próbuję dystansować się przed zbyt jasną przEszłością...
Zabawne jest również, jak często uciekamy przed naszymi prywatnymi demonami prosto w ich objęcia tylko po to aby się w końcu z nimi zmierzyć.
Zabawne trochę i też nie do końca niesprawiedliwe jest, że kiedy już do tego dochodzi, jesteśmy tak wyczerpani ową ucieczką, iż jeżeli wygrywamy, to niestety dlatego, że nie mamy już nic więcej do stracenia i możemy tylko zyskać...zrozumienie, iż sami owymi demonami jesteśmy...
Ilu jest szczęśliwie głupich, nie znających, uodpornionych, niepotrzebujących lub zwyczajnie potrzebujących tego strachu, aby ukoić poczucie winy za to, że żyją?
Kiedyś prawdziwie pragnąłem strachu, nie wiedząc, że upatruję w nim bezpieczeństwa. Robiłem tak dopuki po drodze doń nie straciłem zbyt wielu rzeczy, które należało jedynie w porę dojrzeć w sobie, w swym własnym sercu, by mogły urosnąć, rozkwitnąć tam gdzie powinny mieć jasno i ciepło...
Dlaczego tylu z nas żyje w ciemności i gotowymi jest czynem dokonanym lub niedokonanym, słowem wypowiadanym lub jego brakiem zabić każdego, kto wydaje się nam świecić zbyt mocno?
Bo gdzie można się ukryć, gdy czujemy, że nie mamy z czym stanąć w świetle? Ale dlaczego i kiedy owo światło, z jakim się rodzimy, zaczyna przygasać? Czy nie od momentu, w którym osoby nam bliskie, dla których jesteśmy z tego powodu tak cenni, pragną nas chronić?
Czy nie dlatego, że pomimo tak szlachetnych i przede wszystkim szczerych chęci UCZĄ nas jednak jak się przed światem obronić tak by nas nie przytłoczył swym mrokiem?
Ilu z naszych najbliższych, samymi będąc ograniczani o wiele większym mrokiem, niż Im się wydaje, było w stanie uczyć i zmieniać siebie, rozwijając tym samym nasze wspólne dobro? Ilu rodziców, opiekunów przyjaciół świeci odbitym światłem, tylko i aż dlatego, że ich własne jest zbyt słabe...
Jakim My sami świecimy i ilu z Nas a ilu z Nich dostrzega to w porę...
Zabawną i taką smutną prawdą jest fakt, iż pod latarnią najciemniej jest ludziom mróżącym oczy przezwyczajone do mroku...
Zrozumienie jest tylko i aż drogą do prawdy, bo przecież zawsze można wejść od kuchni...
//