Mój poprzedni wpis traktował o zimie ale przeczytałem niedawno pracę Wiktorii (http://www.photoblog.pl/notlost/144522389/samotnosc.html) i pomyslałem o tym zdjęciu, zrobionym pewnego bardzo cieplego wieczora- nie pamiętam już; o jakiej porze roku.
Napisałem kródki komentarz, ale jednak PRZEDE WSZYSTKIM dla samego siebie chciałbym go rozwinąć utrzymując jednakowoż formę listu skierowanego do autorki:
Nie bez powodu zainteresował mnie wasz blog.
Jesteście młode, a moim- skromnym zdaniem piszecie całkiem fajne wypocinki :)
Zawsze odnajduję inspirację w ludziach, którzy chcą szukać tego "czegoś", z czym inni, wydaje się że "dali już sobie spokój"...blech
A tak bardziej serio.
Naprawdę z niekłamanym zainteresowaniem przeczytałem Wasze prace, więc zignorujcie poniższe jeżeli chcecie ale...
Wika! Wybacz, jeżeli zabrzmi to jak pretensja z mojej strony ale zastanów się proszę razem z Zuzą i postarajcie się sobie (i mi, jak byście chciały) odpowiedzieć, co są dzicicie o tym, że:
Skoro uczymy się przez całe życie- to przypadkiem nie po to abyśmy mogli zdobytą wiedzę wykorzystać do tego, aby umożliwić "rozkwitnięcie"- nasze własne, osób, na których nam zależy oraz innych wokół nas?
Jeżeli tak to czy to wszystko- to wspomniane wyżej "rozkwitnięcie" nie oznacza przeobrażenia SIEBIE we wspaniałego człowieka, który tym samym będzie w stanie innym umożliwić to samo, ale przede wszystkim samemu NIE tracąc niczego?
Dlaczego mówię, żeby niczego nie tracić? Jeżeli jakaś osoba jest Ci naprawdę bliska i np. obawia się jakiegoś egzaminu to robisz jej ściągi czy pomagasz w nauce, ucząc się przy okazji sama czegoś od niej i utrwalając to co już wiesz?
Czy takie postępowanie nie utrwala również prawdziwszej z ową osobą więzi, oferującej prawdziwsze wsparcie (a nie jedynie pocieszenie) gdy jest ono z kolei Tobie naprawdę potrzebne. To tylko przykład, ale czy takie postępowanie nie jest przypadkiem budowaniem wspólnymi siłami czegoś naprawdę ważnego, wspaniałego i prawdziwego?
Napisałaś bardzo starannie ale i bardzo trafnie o samotności, odnosząc więc owe dwie rzeczy do siebie, zakładam (przepraszam, jeżeli się mylę), że w przybliżeniu jest to wyraz tego, co Ty sama o tym sądzisz.
Chciałbym się Ciebie w związku z tym zapytać czy przypadkiem już na starcie nie stawiasz się w cieniu tych wspaniałych ludzi, o których mówisz z takim nieukrywanym szacunkiem?
Chciałbym się Ciebie zapytać, co takiego egoistycznego jest w dążeniu do szczęścia skoro jednocześnie nie masz zamiaru deptać go u innych?
Chciałbym się Ciebie zapytać, kto bardziej cię kocha? Czy ten, komu bardziej zależy na "byciu twoim szczęściem", czy ten komu zależy abyś to TY była szczęśliwa?
Chciałbym się Ciebie zapytać, którą z tych osób ranisz bardziej poprzez ranienie samej siebie?
Jak ranisz samą siebie? Mówiąc, że musisz się NAUCZYĆ czerpać szczęście z tego co teraz ci go wyraźnie daje bardzo mało, z tego co masz "przed nosem".
Tymczasem tuż dalej niż "przed nosem" leżą perspektywy, którym gdzieś skrycie i głęboko boisz się nie sprostać.
Pamiętaj! Im bardziej i im dalej się rozwijasz, tym lepiej rozumiesz świat zarówno ten wewnętrzny jak i ten zewnętrzny, a szczęście (którego teraz na siłę chcesz się nauczyć dostrzegać w obawie, że stracisz "wszystko") będzie absolutnie naturalną konsekwencją tego, kim się stajesz.
Być może usiłujesz wytłumaczyć jakoś swój wewnętrzny strach, który słabo ale konsekwentnie ciśnie Cię w ten cień "wspaniałych ludzi". To nie jest łatwe ale pamiętaj, że nie wiesz ilu takich ludzi "nauczyło się" być wspaniałymi i przez to zamiast być prawdziwie śczęśliwymi- każdego dnia płacą ogromną cenę, gdyż za tę cudzą akceptację wymieniają swoje prawdziwe "ja".
Wiem, że to wszystko może brzmieć bardzo śmiesznie, ale ja w waszym wieku straciłem naprawdę zbyt wiele więc jestem trochę przeczulony
Chodzi mi o to, iż moim zdaniem do szczęścia prawdziwego prowadzi właśnie droga prawdy, a naszej poszukujemy zawsze pomiędzy prawdami innych ludzi.
Sama już doskonale wiesz, że nie oznacza to znalezienia tej, którą chcemy naśladować.Bardziej patrz i nie obawiaj się poznać tego, z czego śmieją się lub czym gardzą ci, którzy wyraźnie cierpią lub, przez których cierpią inni. Robiąc w ten sposób stajesz bliżej tego co prawdziwsze i bardzej wartościowe, ale nigdy się temu nie poświęcaj, zamiast tego uczyń to częścią siebie, byś to ty miała kontrolę i czerpała zeń korzyści.
Nawet jeżeli okaże się to bzdurą to korzyścią staje się zyskanie doświadczenia, bo i tak coś takiego jak prawda albo kłamstwo nie istnieją- jest tylko proporcja pomiędzy nimi.
Pamiętaj, że prawdziwym szczęściem którego szukasz jesteś Ty sama ale TYLKO wtedy, gdy nie poświęcasz ani samej siebie, ani innych.
Jeszcze raz podkreślę: napisałem o tym ponieważ spodobały mi się wasze opowiadania ale czy muszą być takie smutne (chyba, że po prostu ja nie trzymam swojej "shizy" pod kontrolą)?
ps.
jestem na tym blogu bo chcę usłyszeć, co ludzie szczerze myslą, więc jeżeli kogoś to zainteresuje- cicho liczę na mały odzew.