Powyżej screeny z jednej z najbardziej inspirujących reklam, jakie widziałam - Nescafe Green Blend. Oczywiście musiałam ją trochę udoskonalić - w oryginale zamiast Raina występuje jakiś koleś, który pewnie zapodział się w akcji i z planu kręcenia reklamy Gilette albo Syossa trafił do orientalnej odsłony Nescafe. Swoją drogą, nie mogę się doczekać, aż posmakuję tej kawy.
Piszę notkę, ponieważ muszę jakoś dopełnić i podsumować nieróbstwo, które trwa od początku dnia. Egzamin za tydzień, a ja jestem uosobieniem beznadziejności z punktu widzenia kogoś, kto uważałby lekceważenie studiów za nieodpowiedzialne. Jednak z własnego punktu widzenia patrząc, nie wstydzę się swojej postawy, ponieważ bywają gorsze. Mogłabym przecież psioczyć na te studia i jednocześnie uczyć się sumiennie, nie opuszczając żadnych zajęć (tak się zdarza na moim roku). A ja przynajmniej rysuję. Rysuję, bo jestem twórcza. To mi wychodzi najlepiej. Nie wolno rezygnować z pasji.
Żeby nie było tak monotematycznie, bo wciąż w notkach próbuję uporać się z wewnętrznym konfliktem "ja-studia", wtrącę coś jeszcze cięższego:
Człowiek suwerenny to ktoś, kogo zachowania są bezcelowe, bezinteresowne, gwałtowne - niepodporządkowane późniejszym rezultatom, a zatem, które nie kierują się wytycznymi racjonalnej, planowej, celowej działalności, jaką jest praca. Praca uniemożliwia pojawienie się momentów suwerennych - aby ich doświadczyć, trzeba przekroczyć świat pracy. [...] Być wolnym znaczy nie być funkcją. Pozwolić sprowadzić się do funkcji, to pozwolić wykastrować życie. [...] Życie ludzkie jest czymś więcej niż służeniem światu głową i rozumem. [...] Człowiek może [...] odnaleźć swoją wolność, nie godząc się na żadną konieczność: w sposób wolny upodobnić się może do wszystkiego, czym sam nie jest.
[źródło - http://www.nowakrytyka.pl/spip.php?article394]
Odkąd zaczęłam w swoim nieróbstwie upatrywać nowej drogi ku poznaniu i przekroczeniu siebie, stwierdziłam, że chyba zaczynam rozumieć Bataille'a. Działo się tak jeszcze zanim przeczytałam powyższe opracowanie. Tak właściwie, w dużym uproszczeniu, chodzi o transgresję niezmąconą obowiązkiem, pracą. Im bardziej człowiek idzie w kulturę, próbuje zanegować swoją zwierzęcość, tym bardziej oddala się od samego siebie, od swojej "samoświadomości". Kultura uwzniośla człowieka, ale odrywa go od natury, jego natury. Ponadto "praca przeciwstawia się swobodzie erotycznej, powściąga ją, i odwrotnie - erotyczne rozkiełznanie przynosi uszczerbek pracy". Swobodę erotyczną można ewentualnie zastąpić tu słowem "suwerenność", czyli niejako wolność wg Bataille'a. A więc nigdy nie można w pełni oddać się jednemu i drugiemu. Nie można być niezależnym i zależnym zarazem. Jednak cała ta myśl to wielka i trochę depresyjna rozkmina. Nadal uczę się ją pojmować.
I znów z innej beczki. Ostatnio na nowo odkryłam swoje powołanie. Uznałam, że skoro tylko wyobrażenia są idealne, a w życiu odwzorowywać je można tylko za pomocą kreowania, muszę tworzyć. Przelewanie wizji na "papier" nie jest tak banalne, jak brzmi. Nie można się łudzić, że człowiek potrafi zaaranżować sobie sytuację. Owszem potrafi, ale tylko do pewnego stopnia i w dodatku ma wpływ tylko na swoją rolę w tej sytuacji. Nie sposób powiedzieć komuś "teraz powiedz to i zrób tamto" Zresztą, nie byłoby wtedy idealnie. Często nie potrafimy także kontrolować samych siebie. A twór, nieważne jakiego rodzaju, ma to do siebie, że jest taki, jakim go stworzymy. Możemy postarać się, by wyszło jak najbardziej zgodnie z zamysłem, a możemy zrezygnować z planu na rzecz improwizacji. Życie twórcze to jak zupełnie inna płaszczyzna rzeczywistości. Ciekawe, czy na kulturoznawstwie będzie ktoś, kto przyzna mi rację.
P.S. BA i ja przeszliśmy wczoraj Contrę !!!