Trwa proces odbudowy. Dokonałam niemal autodestrukcji poprzez dziwną chęć złapania wszystkich srok za ogon. Mnóstwo pracy, ogrom nauki i zatarte priorytety. Dzień poza domem, pół nocy zarwanej i pośpiech, o którym dziś nie chcę słyszeć.
Pół roku temu zrezygnowałam z połowy poławiaczy czasu, od miesiąca próbujemy pozbierać to co zostało z mojego bytu. Jest spokojnie i podróżniczo. Powracam do korzeni, odnajduję własną tożsamość. Człowiek sobie nie zdaje sprawy, jak to łatwo rozdać siebie ludziom i napełnić się ich myślami ich zasadami, przenika nimi kiedy jest ich zbyt wielu. Przeczytałam ostatnio w "Traktacie o łuskaniu fasoli", że człowiek jest jak szklanka, która przyjmie ograniczoną ilość wody. Tak samo on jest w stanie przyjmować ludzi do pewnego momentu. I własnie nzowu umiem czytać ksiązki, przemęczony umysł widzi a nie czyta - przelatuje literki, z których nic nie wynika.
Odszedł i On i juz nie muszę się zmieniać dla nikogo.
Właściwie nigdy nie musiałam.