photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 11 CZERWCA 2011 , exif
514
Dodano: 11 CZERWCA 2011

Hanka

jest 11. czerwca. ostatnim razem dodałam tutaj zdjęcie 29. czerwca. dużo czasu minęło, dużo się zmieniło. dostałam się na studia, prawie zakończyłam pierwszy rok, byłabym mocno zaskoczona gdyby się okazało, że nie zdałam tego jedynego liternictwa. ale wszystko wyjdzie w praniu, jak to się ładnie mówi. nadal nie wiem czy to, co studiuję teraz to właśnie ten kierunek, w którym chciałabym pójść. Może też nagle doznam olśnienia. Chciałabym. Mam swoje wzloty i upadki i tak naprawdę tylko od nich zależy to, jakie mam podejście do tej szkoły. Pochwalą mnie - jestem w siódmym niebie, chcę to robić do końca życia, forewa i w ogóle już widzę siebie jako najbardziej zajebistego grafika na całej planecie. coś się nie spodoba - pojawia się wizja nicnierobienia, niezdecydowania, nudy, paniki, że do niczego się nie nadaję.
Chciałabym być taka pewna tego, co chcę robić, jak M. Tylko, że Ona ciężko pracuje i jakimś cudem czerpie satysfakcję z tego, że może robić kolejne zadania i jest zachwycona nawałem roboty w tej dziedzinie. I niech mi ktoś powie, że coś takiego nie jest wspaniałe.:)
Co więcej przez ten rok się działo... hm. Zacieśniło się kilka moich więzi. Dzięki odległości już wiem komu zależy, komu nie.
Kompletnie odmienił się kontakt z Mamą. Hah. jak mnie nie widzi to mnie kocha. I vice versa. Stara zasada. :P Zupełnie inaczej dogaduję się również z Jahem. Jakbyśmy oboje dojrzeli i zaczęli na siebie patrzeć jak na ludzi, nie na rodzeństwo. Dziwnie tak :P. Ale nie powiem - pozytywnie. Przedzwonię do Niego dzisiaj, dopytam jak tam mu idą sprawy. Kupił sobie nowy samochód (już drugi, zaraz po Maździe, która jest w Jego wieku). Zakochany w nim po uszy tylko planuje co musi jeszcze zrobić żeby był idealny. Znając życie odnowi go, pojeździ 2 miesiące, sprzeda i kupi nowego rupiecia żeby móc dalej picować. Taki schemat jak w grach komputerowych w sumie. To do Jaha pasuje. :P

Tak właściwie od kiedy się dostałam do mojej obecnej szkółki przez całe zeszłoroczne wakcje w Nakle wszystko się pieprzyło. Ale na szczęście się wszystko wyrównało, ponaprawiało. Później - wyjazd, fascynacja dużym miastem, nowym miejscem, nowymi ludźmi. Jednak w domu bywałam często. Tęsknota mnie po prostu wyżerała od środka.
Dalej cyrk z sylwestrem, półtora miesiąca w chmurkach i jeb na ziemię. 14. luty... nadal nienawidzę tego dnia. z całej siły, z całej mocy. Najchętniej bym go po prostu wykreśliła z kalendarza. CO ROKU coś jest nie tak. Przynajmniej dzięki temu przestała mnie męczyć tęsknota. Ta fizyczna. Już przywykłam do tego, że dom jest tam, ale ja jestem tutaj.
Później nic, nic, wypady z Melanie, teraz sobie znalazła faceta i nawet już nie mam z kim się normalnie napić i iść na imprezę... Eh. No ale już jutro. Czekam czekam czekam, kocham, kocham, kocham! Nad morzem się zresetuję, bo ostatni miesiąc był niemożliwy.
Najpierw - felerny powrót do domu. Wszystko w standardzie. Pociąg godzina 15. z minutami - nie wyrobiłam się, mam kolejne połączenie po 18.Tym razem dałam radę. słuchawki na uszy, 2 godziny mnie nie było. Na tory runęło jakieś drzewo. 20 minut postoju w polu, telefon do Mamy - pociąg się spóźni, nie spiesz się z odbieraniem mnie z Piły. Powrót do ciapągu, jedziemy dalej. Krzyż, przesiadka. Znowu telefon 'Mamo ruszyliśmy'. I oczywiście żeśmy się źle zrozumiały, bo Mama myślała,  że ruszyliśmy nie z krzyża, lecz jeszcze z tego pola. W Pile nigdzie nie widziałam naszego samochodu, więc dzwonię z zapytaniem o co chodzi.... Przesiedziałam ponad pół godziny z panami co to (początek cytatu) "są kulturalnymi ludźmi i wiesz... jak już słuchają muzyki... to na całą pizdeczkę" (koniec cytatu). Jeden nie miał jedynki, drugi już zamulony ledwo siedział w tym krześle. Było zimno, zaczęło padać. zadnych ubrań na przebranie - bo po co. Jadę na weekend przecież... Mama w końcu podjechała. Huh. Nie powiem żebym tęskniła za doborowym towarzystwem. Wsiadłam do samochodu. Mama nie ustawiła GPS-a i oczywiście pojechałysmy nie tak, jak trzeba było. Więc zawróciłyśmy i dopiero wtedy trafiłyśmy na dobrą drogę. Rozmowa z cyklu 'co u Ciebie'. W końcu dojechałyśmy do tego cholernego wjazdu na obwodnicę. Stop, 'prawa wolna', ryszyłyśmy.
Usłyszałam tylko 'o Matko Bos..' odwróciłam głowę, zobaczyłam światło i kurtyna opadła, wszystko zależało już od grawitacji. Pisk w uszach, wszędzie dym. Jedyne o czym myślałam 'Uderzyło od strony Mamy, od Mamy, od Mamy'. Tylko chciałam wiedzieć, czy wszystko jest ok. Na szczęście nic się nie stało. Mama musiała wysiadać z mojej strony, samochód wpadł na barierki od kierowcy. Za nimi jakieś 4 metry spad w dół pod kątem 45 stopni. Wysiadłam, pomogłam Mamie i ją przytuliłam. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać co się stało. kilka metrów dalej stał tir. Nasz samochód oparty o barierki, odwrotnie do kierunku ruchu. maski z lewej strony nie było. Wiem, że nie ma co gdybać, ale pojechałybyśmy metr dalej... sekundę wcześniej ruszyły...
zakończyło się na dwóch siniakach (Mama jeden na ramieniu, ja na piszczeli), mandacie i samochodzie do kasacji.
Cała roztrzęsiona zadzwoniłam do Michasi. Jak zwykle niezawodna moja Kochana Michasia postawiła cały dom na głowie. Na szczęście pan, który wziął nasz samochód na lawetę był tak miły i podwiózł nas od razu do domu.
Pierwsze co zrobiłam to wpierdoliłam dwa gołąbki. To były najsmaczniejsze gołąbki w całym moim kurwa życiu.
Dalej zaczęła się sesja. Armagjedon był, ale dało radę.
Teraz muszę się nawalić. Tylko o tym marzę.

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika malyzgredzik.