Cóż, nie będę Was okłamywał.
Pogoda wyruchała nas troszeczkę
Ale nie krwawimy - dzięki prognozom i "a chuj, idziemy" - trochę poszwędaliśmy się.
Tym razem tylko (albo i aż w porównaniu do poprzednich Bieszczad) Rawki, Bukake Pierdo (a może Bukowe Berdo?), no i wieża na Jeleniowatym.
Myślę, że tak w sam raz.
Mogło być lepiej, ale i mogło być zdecydowanie gorzej.
Mogliśmy siedzieć cały tydzień na dupach.
Kiedyś zastanawiałem się co bardziej kocham - Bieszczady czy Warmię (nawet był gdzieś wpis, może go nie usunąłem).
Nie pamiętam na czym stanęło. I bardzo dobrze, bo to trochę nierówne porównanie.
Góry wygrywają już na starcie z uwagi na widoki.
Ale i jednocześnie przegrywają z uwagi na pogodę (Karol, co Ty pierdolisz? Ćpałeś coś?).
Spokojnie, już tłumaczę.
Góry są przechujmegabajeczniefantastyczne... gdy pyknie pogoda.
A Warmia (czytaj domek w lesie nad jeziorem, gdzie zapierdalamy co roku... tak, w to jedne jedyne miejsce) nie jest zależna od aury.
Nawet im gorzej, tym lepiej (wiem, powtarzam to sto trzydziesty dziewiąty raz).
Pewnie jeszcze odrobinę popierdolę o wyjeździe w kolejnych wpisach...
A teraz czas na to, co Was najbardziej kręci!!!
Kawy wszystkie wypite, plecy nie bolą i było ćwiczone.
Tak, dziś pierwszy dzień po przeziębieniu. Pierwszy dzień po urlopie.
Długo myślałem na planem treningowym i w końcu wymyśliłem, że pójdę w klasyczny split.
A może nie i nieklasyczny, bo czasem coś dołożę. Nieważne.
Było oczywiście tragocznie, ale przynajmniej lewa strona nie dawała się we znaki.
Przyszłość pokaże, czy zostanę jeszcze Miss World!!!
Aaaa i książki - no, nie czytam.
Planuję ponownie przeczytać "Zew Cthulhu".
Dziękuję, dobranoc.