Fizyczność to tylko otoczka dla tego, co siedzi w środku. To co siedzi we mnie od niedawna konsekwentnie mnie pożera. I niby nic, bo przecież żyję dalej, pracuję dużo, bawię się, pomagam innym, spotykam się ze znajomymi i moje podstawowe potrzeby są zaspokojone. Nie mówiąc już o tym, że zaspokajam potrzeby innych. Chciałabym mieć poczucie przynależności do kogoś. Nie do czegoś, nie do grupy. Coś bardziej metafizycznego. Coś, co mogłabym poczuć tylko ja. Rany, czuję się jak totalna rozhisteryzowana nastolatka. Pójdę się położyć, siedzenie przed komputerem zdecydowanie nie jest czymś, co mogłoby mnie uratować.
Moje życie staje się lekkim przegięciem a ja zastanawiam się wielce zainteresowana, kto tu rozdaje takie chujowe karty.
Do matury 4 dni.