Twój oddech zamienia się w odgłos cichnących kroków. Oddalasz się ode mnie z każdą minutą, gdy rozpaczliwie próbuje załatać wszystkie swoje niedoskonałości. Ulegam Twoim zachciankom, by nie czuć dotyku igieł ostrych słów wbijających się w serce. A niedawno całowałeś mnie po twarzy i szeptałeś do ucha słowo kocham. Powinniśmy brać odpowiedzialność za to, co mówimy. Twoje kocham sprawia, że po policzkach spływają mi strugi tuszu każdej nocy, po każdej suchej rozmowie. Mój długo budowany mur emocjonalnej ostoi runął, gdy wkroczyłeś do mojego życia. Pustkę wypełniłeś pięknym uśmiechem i niebieskimi oczami, w których widziałam ciepło. Zabijając w sobie egoistkę zrozumiałam, że tak naprawdę zmęczyłeś się. Ile można czekać, aż przestanę krzyczeć. Ile można ciągnąć na siłę rozmowę, kiedy się nie ma na to ochoty? Ile można mnie znosić? Drżę, gdy tylko zaczynasz się denerwować. Że najdzie w końcu ten moment. A ja nie potrafię.
Więc jeśli chcesz tak dalej robić, to spraw, bym Cię znienawidziła mocniej niż kocham.