Rozdział 67.
Miałam 16 lat kiedy po raz pierwszy ułożyłam scenariusz swojego życia. Był prosty jak dodawanie i typowy jak na dziewczynkę z dobrego domu. Chciałam miłośći. Banalne prawda? Chciałam żeby ta miłość ukazała mi sie pod postacią wysokiego chłopca, który za wszelką cenę dorównywałby mi innością, nieszablonowością i razem buntowalibyśmy się przeciwko ogólnej ludzkiej powierzchowności. Który troszczyłby się o mnie jak o swoje ulubione zwierzątko, a ja byłabym powodem dla którego co rano się budził i kładł się spać. I tak było, już rok później wszystko się spełniło, nawet nie przypuszczałam, że scenariusz który napisałam może przerosnąć moje najśmielsze oczekiwania w realnym życiu. Zakochałam się, tak mocno, że w momentach w których się kłóciliśmy ja odczuwałam ból łamanych żeber, zapowietrzając się biegałam w kółko martwiąc się, że ten psychiczny ból zaraz mnie zabiję, że przestane oddychać i umrę, a nawet nie zdążę się z nim pogodzić- to chyba zdecydowanie bardziej martwiło mnie niż wizja śmierci . Jednak nic takiego się nie działo, bo zanim zdążyłam umrzeć wszystko wracało do normy i znów byliśmy najbardziej, najpiękniej zakochaną parą na świecie. Mijały lata a scenariusz który nakreśliłam wydawał mi się coraz bardziej niedopracowany. Na każdym kroku spotykałam jakiś kruczek, bo tak może i kochałam go ponad życie, może i on kochał mnie, ale to przestało wystarczać. Prócz miłości nie było nic, dopasowania charakterem, dopasowania życiowego, ale ja dalej wierzyłam, bo przecież sama sobie go wymarzyłam!
Kiedy byłam przed dwudziestką podarłam kartki starego scenariusza z planem napisania nowego. Przez parę miesięcy gubiłam się szukając tego co tak naprawdę jest mi potrzebne, bo skoro nie to co poprzednio, skoro nie miłość w którą wierzyłam tyle czasu, to co?
Wymarzyłam sobie więc przyjaciół, duzo! jak najwięcej! Tych których nie obchodziło by to jaka jestem, ale co robię i jak robię, którzy docenialiby moją rozrywkowość i szaleństwo które miałam wrażenie kompletnie nie liczyło się w poprzednim, starym skrypcie. I tak też było, przeprowadzka do dużego miasta odkrywała we mnie wcześniej nieujawniane pokłady energii. Zaczęłam znać wszystkich i wszyscy znali mnie. Upijanie się non stop przez trzy miesiące było moją wizytówką. Pomiędzy upijaniem się, a kurwieniem pojawił się on. PRZYJACIEL, ten z dużych liter. Przyjaciel który został na 3 lata, z którym potrafiłam pieprzyć się pięć razy dziennie wyznając sobie miłość, przyjaciel który był moim chłopakiem.
Myślałam, że go kocham, że to są kolejne didaskalia podczas pisania mojego cudownego scenariusza. Ale nie, to był ten którego musiałam kochać, bo wiedziałam, że on potrzyma mi włosy kiedy będę rzygać do kibla, wiedziałam, że przyniesie mi na drugi dzień wodę i nie będzie prawił kazań. Było mi wygodnie, więc wygodnie tez było mi sobie wmawiać, że cokolwiek do niego czuję.
Z kolejnymi latami dowiadywałam sie coraz bardziej, że te scenariusze są chorymi wymysłami, chorą próbą akceptacji samej siebie poprzez kogoś, to było ustalanie planu który nigdy nie miał wyjść, przez co drąc kolejne zapisane kartki zawodziłam się na tym jak bardzo to wszystko przestało działać tak jak powinno. Maszyna się zepsuła, przestała działać. Koniec.
Teraz już nie pisze scenariuszów, nie tworze w głowie chorych sytuacyjek w których wiem jak się zachować. Oddycham. Jestem szczęśliwa. Zaciągam się papierosem. Dzisiejszy dzień jest świetny. Każdy z następnych będzie
równie zajebisty. Dzięki.
A Ty Zawsze byłeś i będziesz najpiękniejszym scenariuszem mojego życia.
Idź i pij. Idź i baw się.
Wydrapuj mnie z głowy. Idź.
I tak wrócę jak zły sen.
23 PAŹDZIERNIKA 2023
7 LISTOPADA 2021
22 SIERPNIA 2021
12 LIPCA 2016
9 CZERWCA 2016
29 KWIETNIA 2016
26 MARCA 2016
19 LUTEGO 2016
Wszystkie wpisy