Nie czytajcie tego w ogóle.
Ja wiem, że fakt, że po raz drugi w ciągu jednego dnia dodaję kolaż zdjęć Andreasa Helgstranda nie świadczy najlepiej o moim zdrowiu psychicznym, ale zrobiłam niewielki rekonesans w swoim życiu i muszę tu to napisać, jako że jest to pewna forma mojego pamiętnika.
Na kilku pierwszych półeczkach mojego serducha leży 1) Łoś 2) Cyg vel Klaudia 3) UŚMIECH TEGO CZŁOWIEKA ZE ZDJĘCIA.
Boże, po prostu kocham ten uśmiech, kocham jego dokonania w ogóle go kocham i uwielbiam..
Za co? Nie wiem. Chyba za szczerość i bliski mi powód tych uśmiechów.
He, cała reszta gdzieś tam się przewija.. Ale uświadomiłam sobie chyba wreszcie, jak bardzo jeździectwo zmieniło moje życie. Ze zwykłej nastolatki, po prostu szarej, przezwykłej osoby stałam się pewnego rodzaju obsesyjnym psychopatą :D Ładnie ujęte, ja wiem. Ale normalna nastolatka ma nad łóżkiem Johnny'ego Deppa, Justina Biebera czy Anthony'ego Kiedisa. A u mnie wisi Andreas Helgstrand i Blue Hors Matine. Tzn jeszcze nie wisi, ale będzie wisiał trolololo.
Moje życie kręci się wokół koni, ba, ono się na nich opiera. Jeździectwo to solidny fundament mojego życia, inaczej ono się posypie, zawali. Bez niego nie umiem żyć, dostaję depresji, o czym miałam szansę się przzekonać, i naprawdę płakanie średnio co trzy godziny, przez 3 tygodnie, bo brak koni i brak życia to nic fajnego.
Ale szczerze mówiąc, to uwielbiam to moje życie takim jakim jest, i w sumie z rodzinką trochę chujowo trafiłam, ale jak to mawiają z rodziną najlepiej na zdjęciach, teraz czas na banalne stwierdzenie, jak pod koniec każdej glebokiej notki - kocham moje życie takim, jakim jest, nie zmieniłabym w nim niczego i cieszę się że jestem aspołeczną, jeździecką mendą, BO DOBRZE MI Z TYM : ) <3
Pozdrawiam tych którzy przeczytali, już Was lubię, mali buntownicy ! :D