Jakoś mi spokojniej na duszy ostatnio. Może to brak nauki, może niebo jakieś bardziej mi przychylne. Myślę sobie, że to jakaś ułuda, bo zawsze tak było. Dwa kroki do przodu, to zaraz jeden w tył. Dziwnie się czuję, bo jak raz w życiu - spróbowałam. Spróbowałam czegoś, czego zdawało się, że nie lubię. Jak się myliłam. Smakowało mi, chociaż nie jestem nadal pewna, jaki to smak. Słodki, choć trochę cierpki, czasem lekko gorzki. Zdrowo jest, kiedy nie jest zbyt słodko i teraz jest ten czas by to zrozumieć. Szaleństwa 16 latki mam za sobą (chociaż ja do zbyt szalonych nie należałam), ale czuję się właśnie tak. Jakbym miała znów 16 lat. Dojrzałość ostatnimi czasy mnie mocno zjadła. Jakoś dałam się jej wrobić w bycie zbyt ambitną, zbyt perfekcyjną, zbyt dużą altruistką. Teraz czas pobyć trochę gówniarzem z małym bagażem doświadczeń. Pół życia czekałam, aż ktoś zdejmie mi ten ciężki plecak zmartwień. Nie zauważyłam, że zawsze mogłam go zdjąć sama. Teraz lżej powinno mi być, bo się odważyłam. Odważyłam się żyć po swojemu, mieć gdzieś zdanie innych, wyjść poza schemat. Przestałam wbijać się w ramki społeczne. Odważyłam się uśmiechnąć do ludzi. Znowu. Chcę tego światła, którego dawno mi zabrakło. Pojawiło się gdzieś, ktoś je widział, ja je widziałam, ale zniknęło, bo odcinałam dostęp powietrza. Kiedyś klęłam na nadzieję, że potrafi nawet z najmniejszej, ledwie tlącej się iskierki, wywołać wielki pożar, dzisiaj sobie za to dziękuję, że noszę imię Nadziei.